Weighing Souls with Sand — trzeci, studyjny album The Angelic Process — więzi w sobie muzykę pogranicza wymiarów. Tak jak piekło Dantego, składa się on z dziewięciu części (nie wliczając ostatniego, ukrytego utworu) o nad wyraz neurotycznej urodzie. Longplay otwiera ponad dziewięciominutowe, potężnie brzmiące The Promise of Snakes. Opary ciężkich, walcowatych dźwięków wyłaniają się z ciszy bez pośpiechu. Po chwili zaczynamy słyszeć również perkusję, a konkretniej: cyklicznie powtarzające się uderzenia, które podkreślają upływający czas i sprawiają, że zaczynamy czekać.
Początek podróży poprzez „Ważenie dusz z piaskiem” to muzyczny obraz ciszy przed burzą; zmącony, rozmazany i silnie działający na wyobraźnię. Niespodziewanie zaczyna do mnie docierać dziwny — jakby uwięziony za ścianą gitar — głos. Atmosfera robi się apokaliptyczna, a cisza przed burzą, zamiast zmienić się w burzę, przekształca się w oczekiwanie na coś znacznie intensywniejszego. Czyżby miał lunąć deszcz meteorytów? Przerażający i piękny zarazem to zwiastun, naprawdę nieczęsto zdarza się tak urokliwe wprowadzenie. Kolejny utwór (Million Year Summer) „namalowany” został brudem i pożogą; obsypany opiłkami bólu, lęków, przygnębienia, rozczarowania i żałoby, które ostatecznie sublimują w agresję. Gorące plamy dźwięku i krzyki, których nie sposób opisać ani zrozumieć. W dalszych kompozycjach obraz robi się coraz bardziej halucynogenny (w Dying In A-Minor niemal się rozlewa), rytm doznaje ataku epilepsji, dźwięki mocno przesterowanych gitar zaczynają parzyć, a wokal — coraz bardziej odzierany z człowieczeństwa — staje się jednym z instrumentów (czystszy i zrozumialszy robi się jeszcze tylko w Burning In the Undertow of God, później znika „na dobre”). Po dziewiątym utworze (Mouvement: The Smoke of Her Burning) następuje całkowita cisza (podzielona na siedem czterosekundowych części), a po niej zaczyna wybrzmiewać para-epilog zatytułowany How to Build a Time Machine, który wieńczy całość na zasadzie: czuć zapach końca, światełka w tunelu nie widać, za to migawki z przeszłości zawisają po wewnętrznej stronie powiek jak obrazy na ścianach. Śmierć kliniczna?
Muzyka The Angelic Process wykrawa z rzeczywistości, wchłania i wypluwa w nadrealność. Powtarzające się z niewielkimi zmianami przy każdej repetycji, krótkie, melodyczne frazy destrukcji człowieka uwięzionego w czasie i przestrzeni sprawiają, że wpadamy w trans i zaczynamy dostrzegać piękno w obłędzie oraz że ramy dobra i zła rozsypują się w pył. Od czasu do czasu robi się nieco spokojniej, ale tylko po to, żeby kolejny grad dźwięków zasiał znacznie większe spustoszenie. Przed rozpoczęciem słuchania polecam położyć się, rozbić klepsydrę, pozwolić jej, by wykrwawiła się piaskiem, zamknąć oczy i utonąć w hektolitrach kolorów.