Witaj na moim osobistym blogu o kulturze mniej lub bardziej popularnej. Wolę życie na miarę literatury, niż egzystencję wartościowaną lajkami. Gry wideo jarają mnie już ponad trzy dekady. Więcej o mnie możesz dowiedzieć się po kliknięciu w czwartą pozycję z menu.

Do kochanej młodzieży 115 lat później

Mój pradziadek Kazimierz pisywał do „Chłopa polskiego”, gdy był nastolatkiem. Ówcześnie większość jego rówieśników była niepiśmienna. Między przeglądaniem TikToka i skrolowaniem Twittera wyobraźcie sobie, że Wasze koleżanki i Wasi koledzy nie za bardzo potrafią czytać, że są półanalfabetami i że próbujecie coś do nich (w dobrej wierze, a nie dissując) napisać. Co by to było?

Puenta jednego z artykułów dziadka mojej mamy brzmiała: „Nie ten jest wielki, co rozumie wiele, lecz ten, co zdrową naukę pomiędzy lud ściele”. Słowa wieńczące tekst pt. Do kochanej młodzieży, który ukazał się w 25. numerze „Chłopa polskiego” z 1907 roku, dzisiejszym nastolatkom będą pachnieć naftaliną (ten związek frazeologiczny, jak sądzę, też jest niedzisiejszy, czyli boomerski) i należałoby je dziś przepisać w duchu chodnikowych sentencji Loesje. Nawisem, polski odpowiednik holenderskiego imienia Loesje (które jest też nazwą międzynarodowej organizacji krzewiącej wolność słowa i szeroko pojętą kreatywność) to Lusia. Tak miała na imię mama mojej mamy, która była córką pradziadka Kazimierza.

Kiedy znajomi prowokują mnie do pisania wierszy… zwykle nie umiem odmówić i później moja ambiwertyczna natura wystawiana jest na stresującą próbę, gdy szamoczę się z myślami na jakimś poetyckim slamie. Erudycja bez ujścia w dydaktyce doprowadza do gnicia idei – to moja wersja (wyżej cytowanej) puenty pradziadka. Sam nie wiem skąd we mnie sentyment do Emily Dickinson, ale zanim poznałem tę poetkę, zostałem do niej porównany przez starszego literata, gdy jako nastolatek pisałem o moich „czarnych złotych myślach” na (nieistniejącym już) portalu pema.art.pl. W dobie Instagrama i YouTuba potrzebujemy syntetycznych szkiców szminką po ceracie, a nie wypolerowanych esejów na blogu lub kredowym papierze.

Wróćmy jednak do przeszłości, w końcu od przyszłości różni się tylko jedną literą. W 1910 roku na 2 790 356 dzieci w wieku szkolnym do szkół, na polskich ziemiach pod zaborem rosyjskim, uczęszczało zaledwie 370 350. Z datami i liczbami jest ten „problem”, że trzeba je odpowiednio zinterpretować, by wydobyć z nich jakiś głos, jakieś świadectwo. Skoro 87% dzieci było pozbawione możliwości formalnej edukacji to niby nie trzeba się wysilać, by wysnuć wniosek, że byliśmy w dupie.

Liczne badania CBOS, raporty IALS, analizy różnorakich think-tanków i literatura sugerują, że mamy w kraju nad Wisłą problem z wtórnym analfabetyzmem i deficyt samokształcenia. Kręcimy się w miejscu jak bęben pralki. Kiedy byłem w liceum, korzystałem (rzadko, bo język polski, delikatnie pisząc, nie był moją mocną stroną – na świadectwie maturalnym mam dwóję z tego przedmiotu) z serii podręczników Przeszłość to dziś. Arytmetyka zależności doprowadza nas do zagubienia. Mam na myśli nie tylko spustoszenie, które w głowach części młodych osób może wywołać podręcznik do przedmiotu nazwanego „Historia i teraźniejszość”, bo to zaledwie wierzchołek lodowej góry. Wertowałem przedwczoraj znaki katastrofy i spacje ocalenia. Chwilę inteligentnej rozmowy może poprzedzać kieliszek wódki, prezentacja imion i pocałunek – tak wyglądają zużyte wersje dobrych rad.

Kilka tygodni temu rozmawiałem z koleżanką o wystawie Witkacy. Sejsmograf epoki przyspieszenia, którą można było zobaczyć (zakończyła się przedwczoraj) w Muzeum Narodowym w Warszawie i na którą Natalia wybrała się ze swoją córką Julką. Napomknę może, że Stanisław Ignacy Witkiewicz urodził się 3 lata wcześniej od mojego pradziadka Kazimierza. Wspomniana koleżanka stwierdziła, że kiedy dyskutuje ze mną o przeszłości, to moje spostrzeżenia są oderwane od rzeczywistości, bo mam kulturoznawcze wykształcenie, pasję, możliwości et cetera. Znowu wszystko zaczęło mi się wydawać trudne, a przecież byłem rozentuzjazmowany. A może wcale nie byłem, bo złe dziewczyny odkleiły mi z ust blokadę na nienasycalny głód, o którym pisałem w wierszu Wieczność gwiazd?

„Może to po pradziadku te Twoje zdolności i zainteresowania?” – pisze do mnie mama w mejlu sprzed sześciu lat. Niekochanej młodzieży, jako reprezentant depresyjnego wyżu, chciałbym przypomnieć, że ściany oddzielające świat zdrowego rozsądku od niezgłębionego wymiaru delirium bywają bardzo cienkie i że deska na dnie rozumu może trzasnąć.

K. Górczyński, Do kochanej młodzieży [w:] „Chłop polski” nr 25/1907

Klikając w nazwę kategorii możesz sprawdzić inne artykuły, które do niej należą:

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj