Comatorium w noktoramie
W noktoramie naturalizm imitowany jest nienaturalnie.
Historia to określanie rozbieżności między intencją a zdarzeniem.
Semantyczną i post-ludzką pochodnię Frankensteina
Dwieście lat temu podarowała nam Mary Shelley.
Zastygnięte ćmy ożywają w toku narracji jak mieszanka krwi
zwana purpurową jeżówką. Wydobywanie faktów ze śpiączki przeszłości
przypomina spacer po sali straconych kroków i otwieranie drzwi
bez klamek. Notoryczny demontaż post-prawdy i pseudo-mądrości
wedle których c'est vrai — jak część ciała, gdzie plecy tracą
swą szlachetną nazwę. Historie napisali zwycięzcy, a herstorie
próbują odpamiętać niepokorne i niepokorni, płacząc
niczym doktor Hulbert z egzystencjalistycznej powieści Golem.
Refleksy jak niedobłyski na wybłyskach przypominają o bańkach
informacyjnych. Lwy po coming-outach wydają głuchy ryk
skargi. Wina to personalna zarzucalność popełnionego czynu. Szklanka
jest do połowy tłusta, a od połowy pęknięta i ostra jak cień mgły.
Przeszłość nie do końca jest niezmienna. Mdłe światło poranka
w nie-miejscu z fałszywego świata nocnych zwierząt wiodących (na siłę)
przyćmiony żywot, przypomina mi o śpiączkarni i słowach króla Leopolda:
„Oddam im moje Kongo, ale nie mają prawa wiedzieć, co tam robiłem”.
Kamil Szkup
Warszawa, 26 czerwca 2020