Witaj na moim osobistym blogu o kulturze mniej lub bardziej popularnej. Wolę życie na miarę literatury, niż egzystencję wartościowaną lajkami. Gry wideo jarają mnie już ponad trzy dekady. Więcej o mnie możesz dowiedzieć się po kliknięciu w czwartą pozycję z menu.

Czy ludzie z Twojej firmy potrafią wylogować się do życia tak jak my?

Byłem na wielu służbowych wyjazdach integracyjnych, ale pierwszy raz nie wziąłem ze sobą na taką wycieczkę żadnej książki. Profilaktycznie, by nie mieć pokusy odcięcia się od koleżanek i kolegów z CERTES. Wspominam o tym nie bez kozery – choć może brzmieć to pretensjonalnie – miarą dobrego życia jest dla mnie przede wszystkim literatura.

Mijający weekend rozpoczęliśmy w czwartek, dziarsko gromadząc się przed naszym biurem, by zapakować się do autokaru. Określenie „wesoły autobus” bywa wyświechtanym bon motem, ale jadąc do Szklarskiej Poręby, a później w kierunku kamiennego labiryntu, zwanego Adršpašskoteplické skály, humor dopisywał nam bardziej niż ustawa przewiduje. Uwielbiamy spędzać ze sobą czas, więc atmosfera szalonego karnawału nie opuszczała nas ani na chwilę.

„Nie pytaj, przecież wiesz. Bierz życie jakie jest” – na loopie, w okraszonym tłustymi beatami utworze Mikołaja „Tribbsa” Trybulca, będącym reinterpretacją (określenie cover jest w tym przypadku nieadekwatne) ultra popularnej piosenki Krzysztofa Krawczyka (Ostatni raz zatańczysz ze mną), wgrążyło mi się w mózg. Nawiasem, tylko dwie lub trzy osoby w firmie wiedzą, co skrywa się za aktem adopcji naszej sówki Certesówki, który od jakiegoś czasu stoi oprawiony w ramkę na recepcji. Polecam wszystkim koleżankom i kolegom z CERTES odkryć ten sekret, bo jest na wyciągnięcie ręki.

JAK BARDZO „WSZYSTKO JUŻ BYŁO”?

Postulat tworzenia nowej jakości, wyrażony przez Jeana-Luca Godarda brzmi „nie chodzi o to, co skądś zabierasz – chodzi o to, gdzie zabierasz”. O śmierci najważniejszego (w moim przekonaniu) przedstawiciela Nowej Fali dowiedziałem się podczas pakowania na nasz integracyjny wyjazd. Wyłem jak bóbr. O tzw. kulturze apropriacji lub o filmie À bout de souffle (Do utraty tchu) mógłbym pewnie napisać doktoraty, ale w nocy ze środy na czwartek brakowało mi słów.

Nawigacja wyprzedza dziś narrację. Definiowanie położenia i wytyczanie optymalnej drogi to swoiste znaki naszych czasów, zarówno w kontekście praktycznym i teoretycznym. Innymi słowy, w dobie alternowoczesności (fr. l’altermodernisme) potrzebujemy wiedzieć skąd możemy się dowiedzieć tego, czego możemy potrzebować. Przykładem dobrze ilustrującym ten stan rzeczy może być rozmowa, którą odbyliśmy z koleżankami i kolegami podczas przekraczania polsko-czeskiej granicy; dyskusja wynikła ze zdziwienia kolorem puszki piwa. Była czerwona, a nie zielona. Zespołowa analiza kampanii reklamowej marki Carlsberg popchnęła nas do szukania informacji o historii footballu i muzyki. Czy to przypadek, że miałem na sobie zielone spodnie i czerwoną koszulkę? Nie sądzę. „Podzielimy świat na pół, pogubimy resztki słów…”

NASZ NIEZWYKŁY SEN JAK MGŁA ROZPŁYNIE SIĘ

Do Skalnego Miasta weszliśmy mijając stację kolejową Adršpach. Na początku, jak nakazuje turystyczny obyczaj, potrzaskaliśmy sobie fotki vis-à-vis urokliwego jeziora, gdzie przed laty była kopalnia piasku. Nazwę „Skalne Miasto” wymyślił podobno Johann Wolfgang von Goethe. Po drodze napotkaliśmy popiersie autora Fausta, więc w tym marketingu może być ziarno prawdy. Nie omieszkałem się chwilę pomądrzyć o wieszczu (kulturoznawcze wykształcenie zobowiązuje!), no i oczywiście wyrwało mi się stwierdzenie „trwaj chwilo, jesteś piękna”.

Przewodził nam Gracjan Kielijański, który zajrzał tu chyba pod każdy kamień. Pokazał nam lokacje, w których nagrywano sceny do filmu „Opowieści z Narnii” i szczegółowo opowiedział historię całego szlaku. Na niektórych skałach zachowały się napisy wykonane przez turystów, ponoć najstarsze z nich nabazgrano około 200 lat temu. Nie udało mi się ich odczytać, bo wypiłem trochę napojów z etanolem w składzie i nie mogłem złapać ostrości, ale liczę na to, że jak Krzyś podeśle zdjęcia, to spróbuję przeanalizować to i owo.

Kulminacyjnym punktem wycieczki był 15-minutowy rejsik, podczas którego pan z długim patykiem uraczył nas serią czerstwych dowcipów (np. o przeczyszczających właściwościach tamtejszej wody, którą rekomendował zabrać dla kogoś w prezencie). W tak pięknych okolicznościach przyrody zerwałem dla koleżanki Agnieszki kwiatek i wydeklamowałem krótki wiersz:

Ich miłość niewinnie się zaczęła. 
On poprosił ją o zdjęcie,
a ona zdjęła. 

CZESKI FILM W CZESKIEJ RESTAURACJI

Po wojaży między monumentalnymi skałami udaliśmy się do restauracji Lesní zátiší, gdzie mieliśmy (nadzieję) zjeść obiad, ale koniec końców… wypiliśmy tylko piwo i ruszyliśmy dalej. Nagłówek o żartobliwej proweniencji zastosowałem, gdyż przyjęto nas, bo myślano, że dokonaliśmy rezerwacji na 15:30, co zasadniczo zrobiliśmy, ale okazało się, że w lokalu o tej samej nazwie, tylko znajdującym się gdzie indziej. Mowa ciała personelu sprawiła, że pomyślałem, iż nas wkręcają. Nie zdziwiłbym się, gdyby naprawdę nas nabrali – w końcu Czesi to zwykle śmieszki.

ZATAŃCZYSZ ZE MNĄ JESZCZE RAZ, OSTATNI RAZ?

Jakub „Kubańczyk” Flas, którego Tribbs zaprosił na feat, znów śpiewa „Zatańczysz ze mną jeszcze raz, ostatni raz (ostatni raz), dziś nie pójdziemy spać”. Z piątku na sobotę nie poszliśmy spać, bo potrzebowaliśmy pobalować na tzw. pełnej. Kiedy obsłudze zaczął doskwierać syndrom glinianych nóg, grzecznie przenieśliśmy się do pokoju nr 020. Tak się składa, że był to pokój, w którym byłem zakwaterowany.

W oparach absyntu i auto-tune’a tańczyliśmy jeszcze raz, raz za razem, a gdy o czwartej nad ranem większość koleżanek i kolegów zaczęła się składać jak sprężynowe noże, to uznaliśmy, że czas popływać. Nikogo nie trzeba było namawiać. Wystarczyło rzucić pomysł i wskoczyliśmy w kostiumy kąpielowe i szlafroki by pobiec się popluskać. Na przypale albo wcale – to motto przyświeca mi gdzieś tak od drugiej klasy liceum. Basen nad ranem był dla mnie chyba najbardziej beztroską częścią wyjazdu. Rzucaliśmy sobie w ciepłej wodzie czerwoną piłką z Ulą, Krzysiem, Marysią, Лесею (nie wiem, czy poprawnie odmieniam imię Леся; mój ukraiński jest wciąż bardzo słaby) i Zbyszkiem. Basen basenem, ale… – pozdrawiam pana z azjatyckimi rysami z obsługi w hotelu Mercure Szklarska Poręba, który to pan o świcie wpuścił nas do jakuzzi – perłą w koronie integracji była kąpiel z hydromasażem na świeżym powietrzu. „Nie cofnie czasu nikt, gdy w oczy zajrzy świt.” Nie pamiętam już, czy przepłoszył nas deszcz (na pewno nie mnie, bo uwielbiam kiedy pada), czy alarm, który niechcący ktoś z nas wywołał. 😉

Bawiłaś/bawiłeś się z kimś kiedyś w tzw. rowerek w basenie? Taka zabawa polega na złączeniu się z drugą osobą stopami i wspólnym kręceniu nogami. Pozdrawiam koleżankę, która bez słów złapała ze mną wspólny vibe. Nie przychodzi mi na myśl żaden dobry odpowiednik słowa „vibe” – dość często miewam ten „problem” z językiem, że potrzebuję korzystać z zapożyczeń.

TECHNIKA „ZDARTEJ PŁYTY”

W technice „zdartej płyty” od repetycji pod płaszczykiem asertywności ważniejsza jest świadoma „głuchota” na prośbę, której nie chcemy spełnić. Sztuka ma wiele wspólnego z komunikacją, np. prawidła dotyczące montażu działają w moim przekonaniu zarówno podczas rozmowy/pisania i w trakcie postprodukcji (filmowej, muzycznej et cetera). Według Waltera Benjamina montaż od zarania ma alegoryczną naturę. Stawiam tezę, że wywieranie wpływu (przekonywanie) osiągamy zawsze: zawłaszczając i wyczerpując znaczenia, fragmentując i sklejając poszczególne części (dzieła/przekazu) oraz separując to, co znaczące, od tego, co znaczone.

ZNOWU ZAMYKASZ MI PRZED NOSEM DRZWI / TAK BĘDZIE NAM LEPIEJ, LECZ MÓWISZ TO TY

Mejle, esemesy i wiadomości na Teams… telefony i tweety… powiadomienia, komentarze, linki, lajki, inby, gify, memy, szery, załączniki, hasztagi, posty, zdjęcia, filmiki, feedy i filtry… hasła, piny, loginy i kody dostępu – męczące bywa życie w cyfrowym świecie, a przecież jestem digitalnym tubylcem (używałem Facebooka na długo zanim powstała jego polska wersja; surfowałem po sieci, gdy nie było jeszcze wyszukiwarki Google) i zjadłem zęby na badaniu folklorystycznego nerwu internetu. Z wypiekami na twarzy czytałem ostatnio Cyfrową mowę ciała, którą napisała Erica Dhawan. Jeśli jednak miałbym Ci polecić (tylko) jedną książkę, którą uważam za jedną z lepszych pozycji wpisujących się w nurt antropologii mediów, byłaby to książka autorstwa Williama Powersa – Wyloguj się do życia. Niech Cię nie zwiedzie moralizatorski ton tytułu – to tylko marketingowy fuckup popełniony przez polskiego wydawcę. Książka powinna nazywać się w naszym języku: „BlackBerry Hamleta: praktyczna filozofia budowania dobrego życia w cyfrowej erze”.

Platon dowodził, że – parafrazuję blurb, czyli opis z tylnej okładki, przywołanej lektury – mieszkańcy starożytnej Grecji byli zaniepokojeni wpływem ówcześnie nowych technologii na umysł człowieka i szukali strategii ucieczki od tłumu. Dziś używamy smartfonów na wiele wspaniałych sposobów, lecz jednocześnie utrudniają nam one koncentrację na zadaniach i przeszkadzają w efektywnej pracy, pielęgnowaniu relacji oraz dbaniu o nasz fizyczny i psychiczny dobrostan. Dlaczego o tym wszystkim piszę w kontekście integracyjnej imprezy? Może dlatego, że pisanie jest dla mnie dużo „naturalniejszą” (łatwiejszą) formą ekspresji niż rozmowa w cztery oczy. Należę do pokolenia, które określane jest generacją Y. Wychowałem się ircując i sądzę, że to dość zabawne, iż dziś mało kto pamięta/wie, czym był IRC.

Pewnie brzmi to dość niewiarygodnie, ale werbalna rozmowa wciąż jawi mi się czasem jako opuszczanie strefy komfortu. Może dlatego, że ubieranie myśli w słowa bez użycia długopisu lub klawiatury bywa trudne dla ludzi, którzy upodobali sobie technikę strumienia świadomości? Z ową techniką kojarzy mi się jedna z moich ulubionych pisarek – chodzę czasem do biura w tiszercie z jej ikoniczną fotografią:

JAK NIETRWAŁY DOMEK Z KART

Gwoli jasności, to nie tak, że próbuję się tym artykułem jakoś popisywać. Wiem, że potrafię sprawnie pisać i nie potrzebuję (już) tego nikomu udowadniać. Sublimacja tym się różni od pychy, że w tej pierwszej chodzi głównie o ujście/wyjście, a w tej drugiej – o dojście. Niniejszym tekstem usiłuję, między wierszami, nakreślić rangę istotnych kompetencji: inteligencji emocjonalnej, otwartości na różnorodność i umiejętności tzw. inkluzji.

Wpis ten zakończę cudzym wierszem, bo ileż można pisać wokół muzycznego utworu, który wrył mi się w pamięć po susach na dancefloorze i negocjowaniu wspólnego rytmu z koleżankami i kolegami z firmy. No mógłbym pewnie skrobnąć coś więcej (np. o zwiedzaniu Zamku Książ w Wałbrzychu, gdzie uprzejmie pozwoliłem odpocząć od mojego gadulstwa), bo kocham pisać, ale kto by to czytał? Wiersz Urszuli Kozioł pt. Próba wyjaśnienia przywołuję z trzech powodów: po pierwsze idealnie mi tu pasuje; po drugie to bardzo dobry wiersz, którego prawdopodobnie jeszcze nie znasz; po trzecie chcę się go nauczyć na pamięć i myślę, że wyartykułowanie tej ambicji publicznie może być dobrą motywacją.

Jak wypowiadać, skoro nie słowami
pochłaniam życie.
Wielomowny jest język wewnętrzny
i równoległymi strumieniami płynie obszerniej
i w jednoczesności,
źródła skojarzeń są przenośną klamrą,
co spina w całość bliskie z oddalonym.
Bełkotliwy się zdaje być ów ciemny strumień,
przecież pochwytny w migotliwej gamie,
jest pojętny dla zmysłów zrównouprawnionych.
Takim go wolę.
Zatem nie dla siebie
pragnę słowami wymówić milczenie.
Czy wypowiadać to wstrzymywać zwiewne
dając mu pozór ruchu?
Brać pojedyncze z wielości, wybierać
z pulsującego podłoża, z otoczki
przysługującej czemuś wydłubywać
coś i mozolnie zestawiać z czym innym,
splatać trzy po trzy z potrzeby zdziwienia?
Czy wiersz napisać to uśmiercać żywą
tkankę sposobnej chwili i być w zmowie
ze samym sobą, zaczajonym w sobie
łowcą,
co mierząc w las utrafi ptaka?
Okruch bursztynu dozwala przybliżyć
morze.
Także słowo bywa okruchem treści. Jej ułamkiem.
Który i jak mam okruch złożyć z którym,
żeby przekazać zechciał całe morze,
nie tylko z jego dnem, lecz i z nawierzchnią,
z tym i co dzieje się pomiędzy nimi,
i z owym ponad w poziomie i pionie
także, co więzi je w przestrzeni?
Szukając znaków, dlaczego ich szukam?
Doznając pełniej, komu domysł kruszę?
Coś w tym z obłędu jest lub może z pychy.
Reszta z potrzeby przyjaźni. Udziałem.
Gestem ku zewnątrz. Próbą poświadczenia.
... A tak myśliwy unosi zabitą
zwierzynę z lasu, aby zaświadczyła,
że niedaremno ćwiczył się w strzelaniu
i nie dlatego uchodził w samotność,
żeby miał wrócić z pustymi rękami.

Klikając w nazwę kategorii możesz sprawdzić inne artykuły, które do niej należą:

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj