Sporządzanie zastawienia albumów, które w 2020 roku uznałem za najlepsze, było dla mnie dość łatwym zadaniem, mimo że nie przepadam ze tworzeniem tego typu form. Założyłem wówczas, że wyjdę z tzw. strefy komfortu, bo 2020 rok był dla mnie rokiem, który w większości upłynął pod znakiem wygrzebywania się z zastygnięcia. Owe wygrzebywanie kojarzyło mi się nieco z larwalnym stanem głównego bohatera głośnej powieści Patricka Süskinda, ale może rozwinę tę dywagację przy innej okazji… Po prostu nie czuję tworzenia, bądź co bądź intymnych rzeczy, które w założeniu mają się klikać. Na blogu piszę głównie dla siebie i rodzi to pewne dylematy. Z komponowaniem „nośnych” tekstów komercyjnych raczej nie mam problemu, bo rozumiem ich konwencję i nie są mi obce prawidła seo-pisarskiego rzemiosła. Jeśli czytacie np. Gazetę Finansową, to być może natrafiliście na jakiś artykuł, który wyszedł spod moich palców. Ghostwriting w kraju nad Wisłą raczej nie cieszy się estymą, ale mnie nie wydaje się on faktograficznie podejrzany. Lubię pisać, bez względu na formę, lecz pisząc w „czasie wolnym” zgoła inaczej myślę o potencjalnych konsekwencjach tekstu. W 2020 uznałem, że przygotuję listę dwudziestu płyt, które mnie urzekły, bo sam lubię zapoznawać się z takimi listami i kilka osób spytało mnie o mój osobisty ranking. Dodatkowym pretekstem było to, że większość influencerów i redakcji prześcigała się w publikowaniu rocznych podsumowań i raczyła nimi już od połowy grudnia. Pomyślałem, że podzielenie się wrażeniami na początku stycznia będzie wartościową manifestacją blogowania w rytmie slow. Pod tym linkiem dostępne jest moje muzyczne podsumowanie roku 2020.
Wybór 21 wyjątkowych krążków, które spodobały mi się w ciągu minionych dwunastu miesięcy, był trudniejszy dlatego, że w trakcie 2021 roku przesłuchałem ich znacznie więcej. Poniżej, w kolejności alfabetycznej, wymieniam i krótko (w trzech zdaniach) opisuję zeszłoroczne płyty, które w moim przekonaniu zasługują na szczególną uwagę:
Ada Lea – One Hand on the Steering Wheel the Other Sewing a Garden
Alexandra Levy ma talent do pisania chwytliwych piosenek, a dramatyzm niektórych z nich chwyta za serce. Metaforyczne umocowanie słowa „szycie” w tytule albumu interpretuję jako odwołanie do ograniczeń i wieloznaczności języka. Co to znaczy uszyć ogród?
The year started at the back of a train of thought / Facing the elevator in an awkward way
Arushi Jain – Richer Than Blood
Napisać o tym albumie, że łączy hinduską muzykę klasyczną z newage’owym sznytem, to nic nie napisać. Hipnotyczne impresje serwowane przez brooklińską artystkę na jej debiutanckim longplayu budują niezapomniany klimat, ociekają melancholią i oniryzmem. Arushi Jain rekomenduje, by słuchać tej muzyki, kiedy słońce żegna się z niebem, a kolory zmieniają się w urokliwe odcienie fioletu, różu i wszystkiego, co pomiędzy nimi.
Billie Eilish – Happier Than Ever
Alternowoczesny post-pop nie musi być futurystyczny jak – skądinąd bardzo dobra – muzyka Grimes. Druga płyta Billie Eilish jest dużo dojrzalsza i bardziej stonowana od When We All Fall Asleep, Where Do We Go. Nie każdemu przypadnie do gustu leniwa ironia i, momentami, wygłaskana produkcja, ale ja kupuję tę konwencję, bo to, co się pod nią kryje, stanowi sensowny głos młodego pokolenia.
Everybody dies
Surprise, surprise
Caoilfhionn Rose – Truly
Onieśmielające piękno może być delikatne, subtelne i zwiewne. Lekkość z jaką wokalizacje harmonizują z instrumentami skojarzyła mi się z gracją pająka tańczącego między nićmi pajęczyny, przy czym nie ma krzty złowieszczości w neofolkowej muzyce Caoilfhionn Rose. Przyjemnie zagubić się w tych eterycznych wyłonieniach, gitarowych mgiełkach…
Stuck in the same haze
Won’t be for long
Find a hidden path
Keep wandering on
Cœur de Pirate – Perséides
Béatrice Martin po operacji strun głosowych nagrywa dziesięć solowych utworów na fortepianie. Każda kompozycja nosi nazwę miasta z prowincji Quebec, w której dorastała artystka. Album kojarzy mi się, pod wieloma względami, z wczesną twórczością Yanna Tiersena – przenikliwe melodie i wirtuozeria techniki kontrapunktycznej sprawiają, że Perséides wywołuje dreszcze.
Eivind Aarset 4-tet, the – Phantasmagoria, or a Different Kind of Journey
Eteryczne partie gitary na pierwszym planie jawią się jako wierzchołek góry lodowej. Pod jej powierzchnią okraszone elektroniką dźwięki pozostałych instrumentów tworzą iście wirującą atmosferę. Werwa z jaką rozprzestrzenia się ta fantasmagoria ma transgresyjny charakter, bo określenia pokroju „ambient” lub „fusion” wydają się w jej przypadku nieadekwatne.
IDLES – CRAWLER
Popularność IDLES sprawia, że muzyczni krytycy zaczynają się krztusić jak niegdyś za sprawą fenomenu zespołu Interpol. Mnie hype na ekipę z Bristolu zupełnie nie przeszkadza, bo życzę sobie jak najwięcej post-punkowej muzyki na takim poziomie. Mamy tu do czynienia z żonglerką napięciami i ewolucją paradygmatu Joego Talbota i spółki – tak różnorodnego materiału ten zespół nie zaprezentował nigdy wcześniej.
Okay, get on all fours / then slap that d-d-d-dancefloor / then scream „I’ll die for the cause” / what else could your lungs be for…
Japanese Breakfast – Jubilee
Michelle Zauner potrafi poruszyć i zrazić głęboką radością życia. Słuchając Jubilee od razu wpadam w optymistyczny nastrój i mam ochotę iść przed siebie. Trudno znaleźć mi bardziej pogodny album nagrany w 2021 roku.
Hell is finding someone to love/ And I can’t see you again
KVB, the – Unity
Zimnofalowa piosenkowość Unity urzeka prostotą i pozytywnymi wibracjami. Brytyjski duet do perfekcji opanował łączenie elektroniki, psychodelii, post-punku i shoegaze. Dziewiąty longplay the KVB przepełniony jest czymś, co dobrze znamy i jednocześnie wtłacza w ograne konwencje powiew świeżości zasadzający się na odmienionym podejściu do transowości.
La Femme – Paradigmes
Trzeci krążek francuskiej formacji La Femme zaskakuje zwrotem w stronę amerykańskiej popowości. W warstwie tekstowej znajdziemy tu zarówno przemyślenia natury filozoficznej, jak i drwiny zakrawające o naiwny flirt. Niezależność miesza się tu z masowością, finezyjne zwrotki przeplatają chwytliwe refreny, a psychodeliczne odjazdy prowadzą na manowce kiczu, by oczarować oryginalnością, która wyłania się zza horyzontu lub jest do odnalezienia niczym drugie dno.
Little Simz – Sometimes I Might Be Introvert
Simbi słucham od singla Time Capsule z 2014 roku, który oczarował mnie przede wszystkim galopującym tempem. W sylabizowaniu raperki można wyczuć determinację, elokwencję i powab. Jej czwarta płyta jest wyjątkowa, bo dotyka problemu walidacji tożsamości, dysonansu między tym, co sceniczne i osobiste.
I study humans, that makes me an anthropologist / I’m not into politics but I know it’s dark times / Parts of the world still living in Apartheid
Lost Girls – Menneskekollektivet
Menneskekollektivet odbieram jako podróż. Warstwa liryczna przypomina strumień świadomości, któremu wtórują między innymi dźwiękowe kolaże z miękkich plam i tanecznych rozchwiań. Szczególnie urzekł mnie utwór Real Life, który wieńczy ten eklektyczny album.
Low – HEY WHAT
Zespół, który do perfekcji opanował konstruowanie nośnych ścian dźwięku, niebawem będzie celebrował trzydziestolecie działalności. Ich najnowszy krążek przypomina burzową chmurę, z której za niebawem lunie deszcz lub grad. Chropowatość lo-fi łączy się tu z melodramatyczną hałaśliwością, która daleka jest od garażowości.
Maybeshewill – No Feeling Is Final
Słuchałem Maybeshewill zanim wydali debiutancki album, ale nie byłem jeszcze na żadnym ich koncercie. W 2020 planowałem jechać na ArcTanGent Festival, ale został odwołany. No Feeling Is Final to jedna z moich ulubionych płyt z 2021 roku.
Make no mistake: the climate crisis is a capitalist crisis, and the climate struggle is a class struggle across borders.
MØL – Diorama
Brzmienie duńczyków opiera się na blackowych wokalizacjach i wyboistych pejzażach, których nie powstydziłyby się zespoły takie Alcest czy Deafheaven. Ciężkie riffy i grubo ciosana sekcja rytmiczna kontrastują z melodyjnymi tłami i wywołują katartyczną konfuzję. Drapieżność Dioramy napędzają niuanse, które trudno wychwycić przy pierwszym odsłuchu i szalona energia, której nie sposób nie usłyszeć przy pierwszym zetknięciu się z tym albumem.
SAULT – NINE
Zwodniczo proste melodie, mantryczno-rymowankowe reptycje i transowe rytmy zasilają tajemniczość tego wydawnictwa. Hipnotyzujące beaty i różnej maści zapętlenia tworzą gęstą, momentami duszną atmosferę, ale wyłania się z niej stoicki chill. NINE jest dziwnym tworem, przeplata eklektyczny spoeknword z aurą placu zabaw.
Sons of Kemet – Black to the Future
Ekstrawertyczne aranżacje brytyjskich muzyków zasadzają się na ich autorskiej redefinicji afrofuturyzmu. Black to the Future to album, który w moim przekonaniu poszerza definicję jazzu i, co istotne, skierowany jest nie tylko fanek/fanów tego gatunku. Muzyczni erudyci serwują na tej płycie wielowarstwowy manifest, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by odbierać go przede wszystkim jako zbiór tanecznych arcydzieł.
Squid – Bright Green Field
Awangardowi multiinstrumentaliści stworzyli dzieło, które z pewnością przejdzie do historii współczesnej muzyki „alternatywnej”. Album postrzegam jako improwizacyjny misz-masz ambientu, jazzu, funku, krautrocka, dubu i punka, który trudno porównać do czegokolwiek innego, zwłaszcza że całość dopełniają inteligentne i odjechane teksty. Instrumentarium muzyków tworzących SQUID tworzą przede wszystkim gitary i perkusja, ale wzbogacają je np.: skrzypce, wiolonczela, puzon, saksofon altowy i trąbka.
Varsovie – L’ombre et la nuit
Arnault Destal z albumu na album coraz intensywniej zaskakuje post-punkową poetyckością. W tytułowym utworze (literalnie) przywołuje szwajcarskiego poetę Francisa Giauque’a, a nawiązuje do jego twórczości choćby wersem, który na język polski przetłumaczyć można jako „akordy sertraliny na żmii i jaśminie”. Energetyzujące i zmysłowe kompozycje francuskiego duetu naszprycowane są buntem wobec destrukcyjnego konformizmu i mrocznymi emocjami, które wynikają – jak sądzę – z rozczarowania współczesną kondycją większości społeczeństw oraz z refleksji nad nawiedzającymi je widmami.
Veronica Swift – This Bitter Earth
Amerykańska wokalistka w swingowym stylu rozlicza gorzką Ziemię z seksizmu, rasizmu, przemocy domowej i innych problemów społecznych. Jej recitalowy protest album bywa komiczny i daleko mu od buńczucznego moralizatorstwa. Abstrahując od warstwy lirycznej This Bitter Earth to znakomite kompozycje, które zgrabnie nawiązują do bebopowych i jazzowych standardów, a dzięki wspaniałemu wokalowi wynoszą je na wysoki poziom.
The Weather Station – Ignorance
Stacja Pogodowa prognozuje, że post-apokaliptyczne scenariusze klimatyczne stają się coraz bardziej prawdopodobne. Sopran Tamary Lindeman przyciąga dysonanse smyczków jak magnez. Półszepty wokalistki potrafią zilustrować przejściowość szczęścia, mżawiące nadzieje i zawinietowaną wściekłość – ignorance isn’t bliss.