Comatorium w noktoramie
Ciepło linieje
Wyjmuję krótkie nitki z twojego dotyku,
ciepło linieje przez skórzane rękawiczki.
Zaraz przyjedzie karetka…
Sanitariuszka pilnie sporządza protokół:
Ciepło umiera – wkładem – na kartce papieru!
Całujesz moje serce uciskami dłoni,
a oni przyglądają się już moim skrzydłom,
tym… które wyrastają na potrzeby filmu.
Całujesz mnie w plecy tak jak nigdy wcześniej.
Ścianą nieba wypadają deszczowe cegły,
elektrowstrząsy uśmiechają się na ciele.
Wydostaję się z siebie, obok staję.
Depersonalizacja, derealizacja… to się powtarza.
Obok staję i widzę: perfekcyjnie rozmazane makijaże
uczucia, alkohol łzy – rozlane doskonale… miłość, wiara
i nadzieja (na pohybel, nalej!)
Pijmy na pohybel! Wypijmy za drzewa,
z których będą nasze trumny.
NIECH ROSNĄ WYSOKO!
(╥﹏╥)
Wysoko!
Czerwone od jabłek
Dwie świeczki w kropli wody
Śnieżna kreska i dwie świeczki w kropli wody
antyrama woskiem kapie na podłogę
czyste dłonie umoczone treścią listu
okno blisko szpilki źrenic już się palą
ciemną ścianą pajęczyny zwlókł się pająk
lepkie dłonie są jak dotyk egoisty
dni buchają bujnym dymem papierosów
szklanka pełna a na stole twoje włosy
szklanka pusta świt nawilża oddech jadem
świeczki gasną anemicznym światłem dysząc
tak jak muzyka kończy się ciszą
straciłeś was nie raz wychodziliście z bagien
twoje sumienie jest kiepskim złodziejem
w popiele witraż z zielonych butelek
kotów kurzu słonecznych zajączków
i potłuczonych obietnic
27 II 2007
___
Dwie kartki na stole
We śnie kredka i dwie kartki są na stole
dziurę w czole ktoś mi wierci korkociągiem
czytam wiersze poplamione jakimś tłuszczem
klamka patrzy tępym wzrokiem tak jak dawniej
podprogowe kadry zlane w pokaz slajdów
i krwawiący uśmiech trzymam znów w poduszce
dni z nocami się pierdolą jak w pornosie
osiem kobiet wilczym pędem gna na oślep
wbijam język w niemą przepaść paranoi
zwijam trawę w cienkie rurki do palenia
czemu oczywiste (dla mnie) jest, że Ciebie nie ma?
rozrywam ranę – i tak się nie zagoi
w gruzach brutalistycznego betonu
piękne gesty i te słowa za małe są
na wypłowiałej szmacie nieba chmury
wiszą tam tylko dla mnie.
14 I 2025
Mit okrutno-ponury
Osunięcie w…
Byłaś zdziwiona, że nie spuszczam się nad
Miłoszem i Szymborską, że „doznaję”
neurotycznie odtwarzając cyfrowe
hieroglify. Czy wyciąganie szuflad
z trupami, pudrowanie ich banałem
obiegowych zachwytów i blichtr nowej
fali onejromantów to uboczny
efekt mojej trzeźwości? Imitacjami
zysku zasłaniamy dysfunkcje woli
– jawią się jak niepożądany odczyn.
Wyglądamy, zza zaangażowania,
niczym gromada błaznów, której dwoi,
troi i czworzy się coś przed oczami.
Trywialne lamenty, skargi i spazmy
są dla nas jak pamiętnik Laury Palmer.
Epidemia nostalgicznych omamów
utwierdza w absurdzie, wzmaga akrazje
i dłonią demiurga zmiata nas z planszy.
Czy motyli i ciem było więcej, gdy
byliśmy dziećmi? Negocjujemy rytm.
Poeta pamięta; spisane będą
czyny i rozmowy. Rozdrapmy strupy.
Wytrząśnijmy piach z butów w uległość wydm
i popełnijmy dodatkowe błędy.
Trochę bawią mnie ci lingwiści, którzy
w „to make a pass” widzieli podawanie,
a nie cielesność. Rzadko dobierasz się
do panienek noszących okulary.
Skorzy do psot niszczymy wszystkie wróżby;
drogę powrotną znaczmy okruchami.
Czy bardziej nam pasuje „slump”, czy „collapse”
jako przypis do Skowytu? Rozbierasz
się hermetycznie z gorsetu godności.
Znów zaszantażowali czarną owcę.
Zbaraniałem. Nie pytaj mnie dlaczemu
spisałem to jedenastozgłoskowcem.
31.10.22, Kamil Szkup
Pożegnanie
Budowanie samooceny w oparciu o…
enigmatyczną wydajność prowadzi na dno.
Makiaweliczna infekcja ścięgien moralnych
zachęca do przyjmowania percepcji larwy.
Intelektualna nędza i egzaltacja
nudy popycha palce do gardeł. Na stacjach
wyalienowania kartkujemy Sartre’a.
Odtwarzając mdłości śnimy o argonautach,
powtarzalnie unikamy a- i empatii.
Nie pomoże nam kunszt, ani lege artis,
bo kult ignorancji podtrzymuje barierę.
Cierpliwość zazwyczaj kończy się cliffhangerem.
Proaktywność symulowaną przed ponurym
trybunałem rozwoju i motywacyjne bzdury
dostrzegamy, jak przez mgłę, w krzywiznach zwierciadeł.
Będąc kozłem ofiarnym podążam za śladem,
w malignie. Zawieszam niewiarę i sumienie.
Czy wiesz jak zabić dwie harpie jednym kamieniem?
KS
19 stycznia 2023
Przeobrażenie zupełne
Rzeka cieni
Szorstka kora chroni
delikatne niegdyś dłonie.
Dotykają się w afekcie!
Ciasne kropki pustych źrenic
otaczane rzeką cieni.
Zatrzaśnięte dziś przeze mnie.
Zabierz rękę z moich powiek,
Twoje palce pachną nożem,
ja i tak Ci nie otworzę.
Zabierz rękę z mojej skroni,
pragnę uciec, Ty mnie gonisz…
mój krwiobieg nie ma mety.
Safeword / pinkeye fountain
Trupy z kryształem
Wpycham dłonie do gardła, pachną linczem i blichtrem.
W ustach toną przeguby. Neurotyczny masz make-up…
Opuszkami denata resztki szminki Ci wytrę,
zliżę cień razem z pudrem i wyszeptam przy rzęsach:
Pszczoły się usmażyły, otul żądła językiem…
(Dzikie maki na polach wyglądają jak krew…)
Milczysz teraz tak cicho jak mąż wdowy na stypie,
opór tracisz w nierytmie wynerwionym we śnie.
Smutek miewam niebieski niczym zieleń myśliwska.
Ocipieję z zachwytu, otulony w półmrok.
Człekolistne omamy, w zapętleniu jak świstak…
Kawa z prądem i karton, plamy sjen oraz ochr.
My tu żarty żartami, ale walę do zrywki.
Taki ze mnie gentelman, par force et faux pas.
Szukam przygód ambitnie przelotnych i szybkich.
Czemu oczywiste dla mnie jest, że ciebie nie ma?
Z wiadra palę tę zieleń — od razu zieleniej!
Rozluźnienie rozluźnię, później może też szarpnę.
Byłem już gepardzicą, byłem nawet jeleniem,
słałem perły przed wieprze, przed harpie.
Timelapse świtów i zmierzchów, melancholia w zenicie,
kolaps światów z zaświatów — kolaż? Łańcuch piorunów!
Pytasz mnie „co dobrego?”, wziąć w garść radzisz mi się,
a rozżalone żaluzje żują słońce między szczeblami rozumu.
Poszukując powodów szperasz w stertach drobnostek…
Słodko-gorzkie frustracje są zmierzwione jak sierść
i powodują, że mam dość już tych wszystkich przenośni,
które — niczemu nie służąc — zanudzają na śmierć.
Nie chcę zabrzmieć cmentarnie, bo nic z tego nie będzie.
Anulujmy uboczne efekty Twojej trzeźwości i choćmy
się nie bać o przyszłość i jebać w rozpędzie,
aż zatwostepią latarnie w narkotycznym slow-motion.
Będę się tarzał chichocząc, aż mi głowa odpadnie
i artywizm lunie jak deszcz martwych ptaków.
Zbyt pretensjonalnie? No może, ale śmiesznie przynajmniej.
Porywistą grę przedwstępną zaczniemy na trzepaku.
Woda z lodu stopiona po brodawkach sterczących
spływa wolno, błyszczy trochę niemrawo, jak kosmos.
Mam alergię na dotyk, gdy mnie miziasz niechcący,
wzdrygam się ustawicznie i zasłaniam kołdrą.
W Twoich spazmach po Molly wyczuwam przesadnie
przerysowane ekspresje z paryskich salonów.
Księżniczka w innym zamku, Contra i Tomb Raider
— to było dawniej, dziś wybieramy ścieżki mefedronu.
Mamy zerwać z motłochem? Wywołajmy wsteczną niepamięć.
Przed oczami zawieszone jak na ścianie — obrazy…
i omamy, a zamiast po francusku się ślizgać językami
zliżmy rozmoknięte zegary, twarde pogryźmy jak Muzzy.
Zsuńmy razem po piętrach, zróbmy znów wspólną kąpiel
— niech to się zdarzy, by się już nie zdarzyć…
Z pocałunków na łonie będziesz mieć kwietną łąkę
i skarpetki z łaskotek, tatuaże witraży.
Zasiejemy panikę przygodną, spontaniczną jak seks,
zamigocą ekrany — coś dla dopaminy niech wyświetli się nam
doraźnie. Kiedy piszę to słyszę i siebie, i tekst.
Thom Yorke znów śpiewa „Take the money and run!”
Na przyciasnym balkonie, kiedyś wcześnie nad ranem,
kiedy będzie znów widno, półprzytomnie i przykro,
schlany diler w szale nasze trupy z kryształem
zetrze kartą na tacy i zaserwuje przed soloną ikrą.
— KS
23 listopada 2023