FlyKKiller to trip-hopowy duet, który tworzą Pati Yang i jej mąż Stephen Hilton. Experiments in Violent Light jest elektronicznym potworkiem gęsto naszprycowanym loopami, mikrobeatami i całą gamą syntetycznych ozdobników, dziwnie przeżartych przez bliżej nieokreślony kosmos, które momentami trudno nawet jakoś sensownie nazwać. Chyba nie bez kozery artyści przyczepili albumowi mit-metkę o pochodzeniu i przeznaczeniu zawartej na nim muzyki, mianowicie: płytę nagrała pozaziemska istota wabiąca się V… mowa też o instytucie w Polsce, który schwytał owe stworzenie i o pokojowych zamiarach V wobec gatunku homo sapiens.
Historia ta nie jest może czymś na miarę odkrycia Ameryki w dziedzinie muzycznych urozmaiceń, niemniej nie ukrywam, że po przeczytaniu kilku podobnych zdań, moje usta przybrały kształt podkówki skierowanej biegunami ku górze. Wracając do tego, co na Experiments in Violent Light możemy usłyszeć, bo możemy sporo: dziesięć (razem z dorzuconym na deser remiksem Davida Holmesa – jedenaście) naprawdę różnorodnych, utrzymanych w elektronicznej estetyce utworów. Oczywiście nie każdy eksperyment musi przypaść do gustu wszystkim słuchaczom – no ale coś kosztem czegoś – przypraw mamy tu co niemiara, więc zwolennicy zwartości i jednostajności raczej niekoniecznie będą zadowoleni (mimo tego, iż mianowników wspólnych jest całkiem sporo), amatorzy eklektycznych kompozycji i radosnego eksperymentowania wręcz przeciwnie. Można śmiało rzec, że materiał jest tajemniczy, zacieniony, chwilami nawet mroczny – ciemne tła dominują prawie na całej długości. Często jest również hipnotycznie. Podczas trzeciego lub czwartego odsłuchiwania z rzędu, poczułem się lekko zmieszany. Moimi faworytami są: świetnie i świeżo brzmiący Peroxide, w którym zwrotki są niemal rapowane, refreny krótkie i z prostą, szybko wpadającą w ucho melodią; Sell My Pulse – mówiono-szeptany, z przewrotnym, powyginanym rytmem i oszczędnym, momentami wręcz ascetycznym podkładem; Shine Out – chyba najbardziej energiczny, a zarazem najbardziej groove (przynajmniej mnie nóżka chodziła) na całej płycie (razem z Fear nadawałyby się spokojnie do puszczania w radiu, co w moim mniemaniu jest dodatkowym plusem). Wyróżnię może jeszcze B Murphy, za naprawdę śliczny i zaciekły wokal.
Reasumując: debiutancki album FlyKKiller to kilka tuzinów niebanalnych rozwiązań (jak np. przelewanie się jakichś bliżej nieokreślonych płynów w utworze numer dwa lub kolaż z zapętleń i ośmiobitowych sampli w utworze numer siedem… resztę artefaktów proponuję wyłowić na własną rękę) reagujących z pierwiastkami kobiecej wrażliwości i cząsteczkami dźwiękowej adrenaliny. Iście wybuchowa mieszanka.