Jesteśmy zalewani różnymi podsumowaniami mniej więcej od połowy grudnia. Innymi słowy, wszelkie listy z najlepszymi albumami muzycznymi, filmami, książkami et cetera, publikowane są, gdy pasek postępu danego roku wypełniony jest w ~95% (±1%). Ponieważ na podsumowanie czegokolwiek potrzeba czasu, zazwyczaj dzieła, które mają swoją premierę w grudniu, analizowane są w przyspieszonym tempie. Czy zastanawiałaś lub zastanawiałeś się dlaczego listy typu „X najlepszych płyt roku Y” są przeważnie publikowane dwa lub trzy tygodnie przed zakończeniem roku Y? Odpowiedź na to pytanie jest dość prosta i wynika z tzw. ekonomii uwagi. Celem owych list (nie twierdzę, że jedynym) jest generowanie (i często monetyzowanie) przedświątecznego ruchu. Jeśli taka lista zostałaby opublikowana po świętach Bożego Narodzenia, wówczas nie wpłynęłaby ona na przedświąteczne decyzje zakupowe.
Pracę nad moim podsumowaniem 2024 roku zacząłem 31 grudnia, a zakończę ją na początku stycznia. Od lat kultywuję sprzeciw wobec kapitalistycznych trendów i zachęcam do takiej postawy. Poniżej znajdziesz listę dwudziestu czterech płyt z 2024 roku, które najgłębiej wsiąkły mi pod skórę. Zapraszam do poczytania i do posłuchania (a jeśli ta lista Ci się spodoba, to będę wdzięczny za polecenie jej w Twoich mediach społecznościowych).
Alexa Melo – IN LIMBO
I’m overstimulated and desensitized
I’m staring at a blue light parasite
With a never ending appetite
But I can stop at anytime
I promise that I’m in control
Najnowsze wydawnictwo Alexy Melo zaskakuje i brzmieniem, i tekstami. Co jakiś czas wspominam w moich mediach społecznościowych o tej kalifornijskiej artystce, bo nie mogę się nadziwić, że nie jest szerzej rozpoznawana. Część moich znajomych kojarzy ją głównie za sprawą coverów; największą popularność zdobyła chyba wykonaniem Lotus Flower Radiohead.
IN LIMBO otwiera kompozycja, w której Alexa wciela się w lilak (krzew podobny do bzu) i przypomina, że uspokajamy teraźniejszość wspominając naszą genezę. Piosenki z tego krążka łączy motyw zaświatów, gitarowa wirtuozeria, oniryczny flow i niezwykła wrażliwość. W utworze wieńczącym ten krążek na koniec padają słowa: „I knew we’d be alright” i choć czuć, że ów optymizm podszyty jest niepokojem, to biorę go całym sobą.
Aurora – What Happened to the Heart?
Norweska piosenkarka stworzyła ten album po przeczytaniu listu proekologicznych aktywistek. Tytułowe serce to pulsująca w nas planeta Ziemia. W wywiadzie dla NME Aurora powiedziała o tytule jej piątego longplaya, że jest „najważniejszym, najpiękniejszym i najsmutniejszym pytaniem, jakie kiedykolwiek sobie zadałam.” By odpowiedzieć sobie na rzeczone pytanie i zrozumieć, kiedy i dlaczego zachodnia kultura straciła kontakt z głębszym celem naszego najważniejszego organu, artystka zaczęła studiować książki o anatomii. Historia powstania tej płyty zapiera dech, a jej zawartość jest katartyczna i zdumiewająca. What Happened to the Heart? był najczęściej słuchanym przeze mnie krążkiem w 2024 roku.
Bring Me the Horizon – POST HUMAN: NeX GEn
Siódmy album BMTH miał premierę podczas mojego pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Zacząłem go słuchać w trakcie grania w Rummikuba z moimi ziomalkami: Basią i Kamilą. POST HUMAN: NeX GEn to w moim przekonaniu redefinicja post-hardcore’owego grania i kamień milowy dla szeroko pojętego zjawiska, które nazywamy muzyką rockową. Zakochałem się w tej płycie ze względu na jej chaotyczny eklektyzm, ostre jak brzytwa teksty i ostentacyjne przełamywanie konwencji. Kiedy moja ciemna strona wygrywa… w chuju mam to, że moje serce może przestać bić.
Caoilfhionn Rose – Constellation
We’re all strands
Weaving our own ways
Standing our ground
Looking around for a new day
Lookin’ for somewhere to stay
Lookin’ for our world to change
Eteryczny śpiew Caoilfhionn Rose działa na mnie kojąco, nastraja na uważność i pomaga mi poczuć w sobie odrobinę kosmosu. W Constellation oniryczne aranżacje fortepianu spotykają się z ambientowymi samplami, miękkimi syntezatorami oraz saksofonowymi zdobieniami. Brytyjska artystka wykreowała na tym albumie pozaziemską przestrzeń własnej wyobraźni i opowiedziała ją w anturażu jazzującygo folku. Każdy z dźwiękowych pejzaży hipnotyzuje w inny sposób, każdy prowadzi w odrębne rejony zakamarków umysłu. Najbardziej ucieszyły mnie tu chyba melodyczne drobiazgi, takie jak na przykład subtelne nawiązania do twórczości Hani Rani. Przy tej muzyce chce mi się marzyć, śnić i brać rzeczywistość w magiczny nawias.
Cool Kids of Death – Origami
Kulki powróciły na pełnej kurwie. Krzysiek Ostrowski, Kuba Wandachowicz i reszta spółki wywarli na mnie ogromny wpływ, nie tylko muzyką. Pisałem o tym dwa lata temu w eseju Dwadzieścia lat minęło jak jeden dzień. Nawiasem, o tekstach utworów Fajnych Dzieci Śmierci opowiadałem na ustnej maturze z polskiego (w 2006 roku) i zaliczyłem ten egzamin na 100%. Origami to siedem post-punkowych kompozycji, które prześwietlają otaczającą nas rzeczywistość. Rzeczywistość, która gna na oślep i której nie da się dogonić. Łódzcy buntownicy kolejny raz pokazali, że stoją na straży rozumu i godności. Przeczuwam, że w 2025 roku rozpierdolą system.
The Cure – Songs of a Lost World
O czternastym krążku Kjurów pisałem w listopadzie (pod tym linkiem znajdziesz moją recenzję Piosenek utraconego świata).
Dua Lipa – Radical Optimism
When I’m vulnerable, he’s straight-talking to my soul
Conversation overload, got me feeling vertigo
Are you somebody who can go there?
Czasem mam tak, że wymiękam, bo jestem raczej pesymistą. Przy czym mojemu pesymizmowi daleko do werterycznego rozmemłania. Mój pesymizm zasadza się na egzystencjalnej melancholii. Wierzę, że powinniśmy odznaczać się pesymizmem intelektu i optymizmem woli. Dua Lipa na trzecim albumie prezentuje estetykę, która diametralnie różni się od estetyki Future Nostalgia. Radical Optimism to podróż w stronę ideałów lat 70., eksploracja neo-psychedelii i list miłosny do brytyjskiej kultury rave.
W grudniu 2024 roku artystka poleciła fanom lekturę książki Prowadź swój pług przez kości umarłych Olgi Tokarczuk. Czytałem tę powieść w maju, podczas pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Zajmowany przeze mnie pokój był przy wejściu na oddział młodzieżowy i często, gdy otwierano drzwi, do moich uszu dochodziły dźwięki utworu Training Season. Uwielbiam takie koincydencje.
Godspeed You! Black Emperor – “NO TITLE AS OF 13 FEBRUARY 2024 28,340 DEAD”
Gotas de lluvia fundidas en plomo
Nuestro lado iluminado
Y luego apagado y enterrado y terminado
Debajo del sol perfecto
Debajo del cuerpo cayendo del cielo
Fueron mártires que cayeron
W grzmiących falach post-rockowego dramatyzmu, które wywołuje GY!BE, można odnaleźć hektolitry piękna i nadziei. Nadzieją nie da się przegonić ciemności, ale można nią przeciąć ciemność. Muzyka tego kanadyjskiego zespołu zwykle pozwala mi tworzyć przestrzeń do kontemplacji. „28,340” w tytule płyty to szacowana liczba ofiar w Strefie Gazy, w dniu ukończenia materiału.
Golin – sensor
Kolaże z wokalnych harmonii, przefiltrowanych odgłosów otoczenia i syntentycznych dźwięków bywają fajne do jednorazowego przesłuchania, ale tę płytę miałem na repea(t)cie przez dłuższy czas. Kliknęła mi chyba ze zwzględu na sprzężenia, które powstały podczas podróży między Stanami Zjednocznymi a Japonią. W niektórych kompozycjach czuć trip-hopowy sznyt, inne brzmią jakby wyciągnięto je z jakiejś gry wideo.
Hurt – Festiwal bodźców
Koniec świata — wojna!
Trwa szóste wielkie wymieranie
Ogon komety kapitału dusi nas pomału
Szare bloki na Monte Cassino
Chcę uciec stąd jak pies z obroży tyłem
Po ponad dekadzie od poprzedniej płyty zespól Maćka Kurowickiego serwuje dziewięć nowych piosenek, które łączy motyw przewodni wyrażony hasłem „festiwal bodźców”. Nie potrafię jakoś sensownie sklasyfikować brzmienia tego materiału, ale da się w nim poczuć psychodeliczny vibe pożeniony z surrealistyczną folktroniką. W tekstach przewijają się obserwacje dotyczące fenomenów, które często przeoczamy. Owe fenomeny to na przykład „randomowa czułość” „ucieczka z powodu przeczucia zakochania” lub „przedprawda tego, co czujemy”. Wrocławska grupa z albumu na album ulega metamorfozie, ale w jej muzyce wciąż rezonuje punkrockowa proweniencja.
i Häxa – i Häxa
Można określić tę muzykę jako folk podszyty elektroniką, ale nie oddałoby to jej dramaturgii. Post-apokaliptyczny nastrój tego albumu zasadza się na grze dychotomiami i paralelami. Innymi słowy, mamy tu do czynienia ze spektaklem, w którym powinniśmy zwrócić uwagę na tzw. scenę. Najważniejsza jest tu przestrzeń, a właściwie przestrzenie. Hipnotyzujące wokale Rebekki Need-Menear podsycają nawarstwiające się brzmienia, które momentami romansują z ambientowymi i dubstepowymi estetykami. Trudno mi uchwycić słowami to, co słyszę z tego krążka. W warstwie lirycznej mamy tu do czynienia z wędrówką między mitologicznymi archetypami a dataizmem (o którym pisał Yuval Noah Harari; dataizm to inaczej „religia danych”).
Płytę tę poleciła mi Asia Kaniewska, której z tego miejsca serdecznie dziękuję.
Kasabian – Happenings
Oh, my love tears me apart
Oh, I don’t know where I’m going now
Can we get back to the darkest lullaby?
Moją recenzję ósmej płyty Kasabian znajdziesz pod tym linkiem.
Lady Gaga – Harlequin
There’s always a funny man in the game
But he’s only funny by mistake
And everyone laughs at him just the same
They don’t see his lonely heart break
Premiera tego krążka zbiegła się z moimi trzydziestymi siódmymi urodzinami i zakochałem się w nim od pierwszego odsłuchu. Herlequin jest — jak stwierdziła artystka — „albumem towarzyszącym” filmowi Joker: Folie à Deux, nie jest natomiast (jak sądzą niektórzy „krytycy”) ścieżką dźwiękową do tego filmu. Na płycie znajdziemy mieszankę oryginalnego materiału z popowymi szlagierami (np. Smile Charliego Chaplina) w nowych aranżacjach. Swingujące i jazzowe kawałki wypełniające tę płytę uzmysławiają, że świat bywa sceną, na której można śpiewać, tańczyć i grać na pianinie. Lady Gaga kolejny raz wprawiła mnie w zachwyt, tym razem poprzez przypomnienie, że kicz i artyzm mogą być tym samym.
Lauren Mayberry – Vicious Creature
Nostalgia is such a vicious creature,
another way to say you fear the future.
Uwielbiam czytać maile od Lauren, bo dzieli się ona w nich sobą bardziej niż w mediach społecznościowych (np. poleca książki, filmy, seriale i muzykę, którą pochłania). Mamy podobny mindset i urodziliśmy się w tym samym roku (jestem od niej starszy o dziesięć dni). Solowy debiut frontmanki CHVRCHΞS jest opowieścią o dojrzewaniu, poczuciu straconego czasu i wewnętrznych walkach, które prowadzimy walcząc o poczucie tożsamości. Vicious Creature określiłbym jako teatralny pop, w którym mieszczą się mroczne przemyślenia nad egzystencjalnym rollercoastrem i romantyczne wynurzenia. Mam nadzieję, że uda mi się usłyszeć na żywo muzykę tej szkockiej piosenkarki (i marzy mi się wbić na backstage).
Little Simz – DROP 7
Niektórzy dziennikarze muzyczni usiłują opisywać zjawiska, które ich nie interesują i o których nie mają pojęcia. Fani Little Simz zapewne zdają sobie sprawę z tego, że jej epki (w przeciwieństwie do longplayów) zwykle cechuje wstrzemięźliwość od głębszych refleksji nad społecznymi problemami, tożsamością i zmaganiami z wewnętrznymi demonami. Innymi słowy, raperka zajmuje się trudnymi sprawami na „regularnych” albumach. Materiał, który serwuje na epkach przeważnie powiązany jest z celebrowaniem sukcesów lub przeprowadzaniem resetu i jest okazją by spontanicznie wyrzucić z siebie trochę słów. Nie oznacza to bynajmniej, że utwory z epek są robione na odpierdol lub na pół gwizdka. Są po prostu inne. Simby rapuje na DROP 7 między innymi o tym, że nie musi już nic nikomu udowadniać i o tripie do São Paulo oraz wplata w tę narrację wersy po portugalsku. Chwytliwy flow brytyjsko-nigeryjskiej artystki nie przestaje mnie zadziwiać.
Lucy Sissy Miller – Pre Country
“With this album I really enjoyed blurring the lines between fiction and reality, a bit like what movies are able to do to us. I hide a little bit of personal truth behind each song.”
Album został stworzony w oparciu o notatki, wiersze, głosówki i dźwięki, które artystka zarejestrowała ze swojego otoczenia (jakby przez przypadek). Podstawą większości kompozycji z Pre Country są gitarowe akordy, których brzmienie zyskuje na tym, że estetyki kojarzone z akustycznym graniem są pieczołowicie przełamywane. Wokale, które przywodzą na myśl americanę/country, są gdzieniegdzie potraktowane auto-tunem, a folkowe plumkania zdobią sample i post-produkcyjne zniekształcenia. Kunszt tego miszmaszu polega na tym, że każdy utwór jest subtelny i zwiewny jak wiatr w polu.
Muzykę Lucy Sissy Miller usłyszałem dzięki Bartkowi Chacińskiemu, któremu z tego miejsca dziękuję.
Nia Archives – Silence Is Loud
W moim zestawieniu nie mógł nie znaleźć się debiutancki longplay jednej z najciekawszych brytyjskich artystek młodego pokolenia. Silence Is Loud to bez wątpienia powiew świeżości na breakbeatowej secenie. W swojej muzyce Nia Archives łączy dramenbejowy vibe z jungle’owym sznytem i poszerza te estetyki o britpopową/madchesterową schedę. Podziwiam tę dziewczynę z wielu powodów, między innymi dlatego, że kilka lat wcześniej obnażyła głuchotę i skostniałość muzycznych wytwórni.
Noga Erez – THE VANDALIST
Trzeci album izraelskiej artystki odczytuję przede wszystkim jako szczery i wartościowy bunt wobec głupiejących społeczeństw, a także jako satyrę na współczesne zblazowanie świata, który pochłonięty jest mizdrzeniem się w mediach społecznościowych. W tekstach piosenek z tej płyty znajdziemy m. in. dissy w stronę kultury „przebudzenia” i „anulowania” oraz przemyślenia na temat samoświadomości. Noga Erez wspomina w wywiadach, że bez wymiany idei i autentycznego dialogu ludzkość będzie zmierzać w stronę idiokracji. Od strony muzycznej THE VANDALIST to energicznie brzmiąca mieszanka rapu, reggaetonu i EDM-u. Krążek wypełnia cała paleta uczuć i emocji, ale najbardziej doceniam tu poczucie humoru, bo kiedy go słucham, to nie umiem się nie uśmiechać!
Onra – Nosthaigia
Arnaud Bernard spędził kilka lat mieszkając w Tajlandii i zanurzył się w tamtejszą kulturę. Nosthaigia zawiera sample z krążków, które francuski artysta wyszperał przeczesując tamtejsze sklepy muzyczne. Każdy utwór na tej płycie wydaje się być odbiciem jakiejś podróży, dźwiękowym kolażem wyrażającym doświadczenia, tęsknoty i introspekcje. Hipnotyczne rytmy i przejmujące melodie — powstałe ze sklejenia przez Onrę fragmentów zapomnianych perełek — nie raz poniosły moją wyobraźnię w miejsca, które chciałbym kiedyś odwiedzić.
Porridge Radio – Clouds In The Sky They Will Always Be There For Me
Everything feels dead to me now
I used to be in love with the wall
Teksty Dany Margolin potrafią przeszyć mnie na wylot, a jej wokale udowadniają, że smutek i melancholia mogą być energetyzujące. Chmury na niebie… są o żalu za miłością, która się rozdarła i o samo-akceptacji, a także o umiejętności wybaczania sobie popełnionych błędów. Są też o tym jak brniemy przez emocjonalnie ciężką niepogodę, zanim wyłoni się słoneczne światło. Kwartet z Brighton przesuwa tym krążkiem swoją sadcore’ową muzykę w stronę chropowatej euforii.
The Smile – Wall of Eyes
Honey for the honey bee
Now I am gonna count to three
Keep this shit away from me
Honestly?
Mawiamy, że ściany mają uszy (w języku angielskim również funkcjonuje to powiedzenie). Muzycy tworzący the Smile uprzejmie informują, że mogą one mieć również oczy. W źrenicach tych oczu odbijają się na przykład powidoki A Day in the Life Beatlesów. Druga płyta Brytyjczyków jest przewrotnie taneczna i zawrotnie psychodeliczna — jak uśmiech kota bez kota. Nie ma na tym krążku słabych momentów, każdy z zawartych nań utworów ocieka zajebistością.
$uicideboy$ – New World Depression
There’s a demon in me & I think it might’ve overstayed its welcome
There’s a demon in me & it’s helpin’ me to reach a state of bedlam
[…]
My worst enemy is the version of me that I can’t even fuckin’ remember
W zatłoczonym undergroundzie rapu, który inspirowany jest psychicznym cierpieniem i nadużywaniem psychoaktywnych substancji, $uicideboy$ oferują coś wyjątkowego. Duet z Nowego Orleanu łączy cloud rap, horrorcore oraz witch house i przeprowadza wiwisekcję generacji, która nie potrafi odłączyć się od internetu oraz boryka się z uzależnieniem od opioidów. Ich brzmienie jest chłodne, mroczne i maniakalne. W tekstach warto zwrócić uwagę na gramatykę, by wyłapać, które wersy są introspektywne. New World Depression jest eksploracją egzystencjalnych okopów i opowieścią o emocjonalnej deprywacji.
Total Blue – Total Blue
Znakiem rozpoznawczym Total Blue jest umiejętność łączenia analogowego ciepła z newage’ową elektroniką. Tym razem trio z Los Angeles serwuje rozległe pejzaże przywodzące na myśl oceaniczny bezkres i bezchmurne niebo. Wkładam tę muzykę do szuflady z etykietą „ambientowy jazz”, bo kojarzy mi się z paradygmatem tła i patrzeniem w linię horyzontu, na której woda zlewa się z powietrzem. Czuć w tych brzmieniach nostalgię za dawną uważnością i za utraconą plemiennością.
Willow – empathogen
Pushing and peeling the layers that cover my mind
Looking into the shadow, now I notice the light
Magic is real, when you see it inside, you decide
It’s like a snake shedding skin
Creating life to begin
Willow Smith blisko dekadę temu zadała zajebiście ważne pytanie: „DLACZEGO NIE PŁACZESZ?”. Była wówczas piętnastolatką, a sprawiła, że zacząłem się dość poważnie zastanawiać nad tym, dlaczego nie ronię łez. Szósty studyjny album tej amerykańskiej piosenkarki przeszedł w mojej bańce bez echa. Na empathogen usłyszymy mieszankę jazzu, ragi, r&b i soulu oraz hiperaktywny puls podszyty elektroniką, ale pierwsze skrzypce w muzyce artystki wciąż gra jej wokalna ekwilibrystyka.