Witaj na moim osobistym blogu o kulturze mniej lub bardziej popularnej. Wolę życie na miarę literatury, niż egzystencję wartościowaną lajkami. Gry wideo jarają mnie już ponad trzy dekady. Więcej o mnie możesz dowiedzieć się po kliknięciu w czwartą pozycję z menu.

Artywizmy, atawizmy oraz kolektywna niepamięć

[…]
Jeśli ból wielki nie uczynił bólu
Jeszcze piękniejszym od samej piękności!
W jej wzroku czyhał jakiś strach wylękły,
Jak gdyby klęska zaczęła się właśnie,
Jakby w dniu burzy przednia straż chmur ciemnych
Już rozpoczęła swój posiew nieszczęścia,
A czarny hufiec jął nagromadzonym
Pracować grzmotem. Jedną rękę swoją
Do bolesnego przycisnęła miejsca,
Gdzie u człowieka słychać serca bicie,
Jakby tam właśnie, chociaż nieśmiertelna,
Czuła ból krwawy. Drugą na Saturna
Złożywszy karku przegiętym, otwarte
Zbliżyła wargi w stronę jego uszu
I uroczystym, głębokim, organnym
Rozbrzmiała dźwiękiem w żalne, smutne słowa,
Które w akcentach naszego języka —
O jakże słabych, ażeby wyrazić
Pierwotnych bogów rozlewną wymowę!
1


Poetów potrzebujemy z wielu powodów. Jednym z nich jest atawistyczny strach, który przeszywa nas wszystkich; bez względu na płeć, pochodzenie, poglądy, wiek, wykształcenie czy wyznanie. Przez wiele lat myślałem, że jestem smutny (byłem ekstremalnie smutny), ale nie wiedziałem, że byłem również PRZERAŻONY. Dopiero (drugi) psychiatra, do którego zacząłem chodzić (zdecydowanie zbyt późno, bo pierwszy był dzbanem i mi bardziej zaszkodził, niż pomógł… a niby po pierwsze nie szkodzić), uświadomił mi, że… że często myliłem smutek z lękiem. Napisałem o tym wiersz, gdy byłem w Bristolu (eskapada do tego miasta powiązana była z koncertem zespołu Kasabian, który odbył się 31 października 2021).

W 2023 roku napisałem anglojęzyczną wersję tego wiersza, bo zamierzałem wziąć udział w bristolskim slamie poetyckim (uznałem, że skoro byłem w stanie w tamtejszej księgarni rozmawiać z Anglikami o ich literaturze, m. in. o mojej ukochanej Virginii Woolf, to mogę też tworzyć w tym języku). Nie wziąłem udziału w tym poetyckim wydarzeniu tylko dlatego, że z maniakalnej górki spadłem w najgłębszy z depresyjnych dołów ever i trzasnęła deska na dnie mojego rozumu (pisałem o tym w wielu wpisach na tym blogu). Parafrazując klasyczkę: „Until you’re known as a monster, you’re not a star”. By zwięźle domknąć myśl o atawizmach (pewnie i tak wylezą w kolejnych akapitach, ale chyba warto spróbować) posłużę się słowami autorytetu w ich zakresie:

Najstarszym i najsilniejszym uczuciem znanym ludzkości jest strach, a najstarszym i najsilniejszym rodzajem strachu jest strach przed nieznanym.2

H. P. Lovecraft

Ekonomia uwagi & information overload

Pau Linia z Wólki Gonciarskiej napisała na naszym czacie, że nie czyta już praktycznie żadnych treści w internecie i że złotą epoką internetu był dla niej etap blogów. Od razu poserduszkowałem jej wypowiedź. Dla mnie ową złotą epoką internetu były lata 1995-2005, ale wróćmy jeszcze do percepcji Pau Linii:

Teraz jak wchodzę na serwis informacyjny zgodny z moimi poglądami, to na jeden i ten sam temat mam dwadzieścia artykułów i na jednym serwisie gubię się w natłoku informacji oraz temat mnie męczy, a że orłem researchu nie jestem, to po prostu przestaję czytać.

Pau Linia

Choć „przebodźcowanie”, „przeciążenie informacyjne” i „ekonomia uwagi” to relatywnie świeże określenia, dotyczą one problemów towarzyszących człowiekowi od wieków. William Powers prześwietla historię radzenia sobie z nadmiarem informacji w rewelacyjnej książce pt. Hamlet’s BlackBerry: A Practical Philosophy for Building a Good Life in the Digital Age. Książka doczekała się przekładu na nasz język, niemniej polskojęzyczny tytuł (Wyloguj się do życia) jest doskonałym przykładem szkodliwej translacji (po pierwsze tytuł ten zmienia wydźwięk na moralizatorski przez zastosowanie TRYBU rozkazującego, po drugie zatracona zostaje pozorna ahistoryczność, która zasadza się na tym, że Hamletowi przypisane zostało współczesne urządzenie). Sam przekład jest wg mnie dobry, aczkolwiek osobom znającym angielski polecam lekturę oryginału, ponieważ w kilkunastu miejscach tłumaczenie niepotrzebnie upraszcza kwestie, które nie musiały być upraszczane.

Więcej literatury poświęconej ekonomii uwagi polecę w newsletterze, który raz w miesiącu wysyłam do osób wspierających mnie na PATRONITE (kwotą 9 PLN lub większą). W ramach odświeżania sobie języka francuskiego wróciłem wczoraj do głośnego eseju Paula Virilio pt. La bombe informatique. Rzeczony tekst został u nas wydany przez wydawnictwo Sic! w bardzo dobrym przekładzie Sławomira Królaka. W newsletterze podzielę się wrażeniami po ponownej lekturze Bomby informacyjnej (czytałem ją po raz pierwszy już jaaaakiś czas temu) i zarekomenduję kilka innych książek, które — mam nadzieję — mogą pomóc w radzeniu sobie z nadmiarem informacji.

Mam takie manie, co budzą lęk i ludzi

Przyjrzyjmy się pojęciom „lęk” i „strach” oraz ich znaczeniu dla prób samobójczych (nie tylko dla prób, ale również dla myśli, zamiarów i tzw. fantazji suicydalnych). Użyję w tym celu (w celu przyjrzenia się wspomnianym określeniom) poezji w wersji audialnej:


Przywołam teraz fragment wnikliwego eseju Anny Kałuży:

„[...] Marzenia o samobójstwie, końcu świata, byciu martwym – »Kot zje psa, mysz zje kota, nieśmiertelność to głupota« – stają się zbiorowym wyrazem świadomości. Postacie ze zbioru Cele trwają w stanie pół-życia i pół-śmierci, funkcjonują w świecie, w którym nic już się nie może wydarzyć. To zombie, działające sprawnie, rytmicznie, powtarzalnie, rutynowo. Znieczuleni próbują się wyrwać ze świata, w którym wszystko przebiega w planowy i kontrolowany sposób. Z kolei w Zabawnych i zbawiennych jak w humoreskach ludzie zabijają się bez żadnych konsekwencji. Zabawa i na tym polega, zwłaszcza w biurze: ktoś wyskakuje przez okno, ktoś inny współpracownikowi wbija długopis w oko. Makabryczne gry w zabijanie, kaleczenie, uszkadzanie ciała, maltretowanie et cetera są w książkach Kaczanowskiego na porządku dziennym.”3

Artywizmy, które przychodzą mi teraz do głowy, związane są ze Slamem dla marszów i równości, w którym brałem udział jako poeta (odbył się 26 czerwca 2020 roku) oraz festiwalem Games for Impact, w którym uczestniczyłem jako widz (trwał od 30 listopada do 1 grudnia 2018 roku). Gwoli jasności, słowo „artywizm” w uproszczeniu można zdefiniować jako zbitkę słów „art” i „aktywizm”. Ów wyraz oznacza postawę artysty lub artystki, która to postawa zaprzęga sztukę do wywoływania wpływu na społeczństwo. Być może każda sztuka ma w sobie zaszytą tę dążność, ale nie będę tu nad tym dywagował. Czasem zamiast określenia „artywizm” używa się słowa „artaktywizm”.

We wspomnianym slamie wziąłem udział, bo zachęciła mnie do tego Kasia Ciesielska, którą poznałem współpracując wolontariacko z warszawskim oddziałem organizacji OTOZ Animals. Uważałem ją za siostrzaną duszę i żałuję, że urwał nam się kontakt (po wystukaniu tych słów przerwałem pisanie tego eseju i… wysłałem do niej maila, mimo że jest środek nocy). Najdziwniejsze jest to, że nie mam pojęcia dlaczego przestaliśmy być przyjaciółmi. Z Kasią potrafiliśmy pisać lub rozmawiać godzinami, chadzaliśmy razem na basen, grywaliśmy w bilard i kręgle, zwierzaliśmy się sobie. Pamiętam, że miała jakiś kryzys, o którym nie chciała wówczas rozmawiać, że opuściła Warszawę i że wróciła do rodzimego miasta, by poskładać się psychicznie. Próbowałem się z nią kilka razy skontaktować, ale nie reagowała na te moje próby. Może mogłem się bardziej postarać, a może wręcz przeciwnie, może starałem się za bardzo.4 Wróćmy do artywizmów.

Artywizmy… a komu to potrzebne? Na co to komu?

Artywizmy bywają również performancami („przedstawieniami”, „wykonaniami”), czyli artystycznymi sytuacjami, w których podmiotem i przedmiotem jest obecność artystki lub artysty (lub osoby artystycznej) w określonym kontekście czasowym i przestrzennym. Istotny w tych sytuacjach jest zarówno aktywizm artystki lub artysty i artyzm aktywisty lub aktywistki. Jeśli w odbiorze tego tekstu przeszkadzają Ci feminatywy, to… to dobrze. Można się oswoić z feminatywami i wówczas nie będą przeszkadzać (trust me, chodzi o to, by nie wyjść z lektury artywistycznego tekstu bez szwanku).

Artysta lub artystka występujący przed audytorium jest i twórcą/twórczynią, i materią sztuki; jej MANIFESTACJĄ. Każdy przedmiot może być elementem performansu. Każdy obiekt, każde pojęcie. Dowolny „temat” poruszony, wskazany czy też zasugerowany przez artystkę lub artystę ma w sobie performatywną potencjalność… nawet ciało artystki lub artysty (a może przede wszystkim?).

Jeśli zastanawiasz się jak to wygląda „od kuchni”, to spieszę z pomocą:

Piszę o tym w kontekście komentarza do eseju Zbawiciel czy nauczyciel?, który napisałem 18 października tego roku. Dla Twojej wygody poniżej przeklejam fragment rzeczonego komentarza:

„Artywizm rozumiem jako sztukę, która łączy się z filozofią/psychologią i zmienia społeczeństwo. Trochę jakby sztuka była napędem zmiany społecznej, przemiany duchowej, oczywiście nie uważam, że to równa się sztuce podrzędnej polityce i potocznie rozumianemu aktywizmowi. Ale dla ułatwienia stworzę takiego chochoła w celu przedstawieniu innej wizji.

Jeżeli dzisiaj często używa się sztuki/estetyki do polityki, jakby polityka się zestetyzowała (oczywiście sztuka-piękno-pochodne a estetyka, to trochę inne pojęcia), to ja samą sztukę dopolityczniam. Jakby sprawę możliwości i szans na wspólne rozmawianie o sztuce/popkulturze w różnych miejscach. Pewne alejki internetowe znane mi od gimbusa zmieniły się na moich oczach w smalltalk polityczny i starałem się ostatnio przechylić wajchę na drugą stronę.

Jesteśmy świadkami rozprzestrzeniania się sztuki/popkultury w wielu obszarach, gdy znikną tam, gdzie były do niedawna obecna – filmiki na yt są ciekawsze, polityka, dramy, a nawet gdy dwie osoby chcą porozmawiać o pewnym filmie, nawet sprzed wielu lat, to ktoś może zgłosić „liberum veto” i powiedzieć: „Spoiler! jest p o t e n c j a l n o ś ć, że obejrzę kiedyś tam, więc dla mojej potencjalnej przyjemności w nieznanym czasie przenieście swoją dyskusje gdzie indziej” (gdyby to była chociaż deklaracja: „obejrzę za miesiąc, dajcie mi czas i razem porozmawiamy”, lecz zamiast tego przyjemność indywidualna stała się najważniejszym czynnikiem).”

Słowa (nie tylko te powyższe) Orrina utwierdzają mnie w przekonaniu, że moje blogowanie ma sens. W telegraficznym skrócie: wiele osób stało się więźniami wielkich korporacji. Zamiast wspierać oddolne inicjatywy (których przykładem może być choćby mój blog), wolą płynąć z prądem tak jak płyną śmieci. Osoby te wybierają niebieską tabletkę, bo czerwoną utożsamiają z „odklejką”. W poprzednim artykule (Restart systemu. Znaki katastrofy, spacje ocalenia i słowo-worek: „ODKLEJKA”) napisałem, że ja zjadłbym i czerwoną, i niebieską. Dlaczego? Pomyśl.

PIĄTA ODKLEJKA (AKA brak piątej klepki)

Walter Benjamin napisał w Ulicy jednokierunkowej, że bycie szczęśliwym to zdolność do uświadamiania sobie siebie bez trwogi. Długo zastanawiałem się w jaki sposób odnieść się do zaproponowanego przez Orrina (w komentarzu do eseju Zbawiciel czy nauczyciel) dyskursu „poznania i sprawczości” (Orrin użył słowa „działanie”, ale świadomie przesuwam się w kierunku wyrazu „agency”, bo Benjamin w dyskutowanym kontekście odnosił się bardziej do sprawczości, niż do działania).

Paweł Mościski w książce Idea potencjalności. Możliwość filozofii według Giorgio Agambena pisze, że Martin Heidegger zwraca uwagę, iż „w zdaniu »Rzecz jest zdolna do wykonywania pewnej czynności, jeżeli w przechodzeniu do właściwego jej aktu nie będzie żadnej niemożliwości« nie chodzi o to, »co znaczy bycie zdolnym [Vermdgendsein]«, ale o »określenie, na czym polega bycie możności [Sein des Vermogenden], jej rzeczywistość«. Krytykując standardową wykładnię tego fragmentu, Heidegger pokazuje, że jego stawką nie jest zdefiniowanie możliwości [Moglichkeit], ale zdolności [Vermogend].”

Trudne się wylosowało, ale da się to przedstawić w (siłą rzeczy spłycającym) uproszczeniu: jeśli coś robisz, to jednocześnie decydujesz się na nierobienie nieskończonej liczby innych (potencjalnych) rzeczy. Odklejka jak się patrzy!

Odklejka nr 6 z kawą o tym samym numerze, no i nostalgia za latami 60., by były trzy szóstki

Ile kaw dziennie pijesz? Ja zwykle staram się pić nie więcej niż sześć małych kaw (lub nie więcej niż trzy duże). Nostalgia za latami 60. to piękna rzecz. Oglądałem ostatnio z mamą film Kwiat kaktusa. Estetyka screwball comedy i ten specyficzny język filmu… jak poezja. TA GRA AKTORSKA! Właściwie to gry aktorskie (i Ingrid Bergman <3, i Goldie Hawn <3 zagrały tak pięknie, że brak mi słów). Prawdziwe arcydzieło, gorąco polecam!

Na koniec szósta odklejka w formie „cudzej” piosenki (a właściwie piosenek), która ma pełnić funkcję puenty:

  1. John Keats, Hyperion, 1907 (tłum. Jan Kasprowicz) ↩︎
  2. H. P. Lovecraft, Nadnaturalny horror w literaturze ↩︎
  3. Anna Kałuża, Adam Kaczanowski: zasada radykalnej zabawy, [w:] „Czas kultury” nr 1/2024, Stowarzyszenie Czasu Kultury ↩︎
  4. Okazało się, że Kasia po prostu przestała potrzebować relacji ze mną. Napisała mi to wprost, bez ogródek. Zrobiło mi się przykro, ale cenię szczerość (nie ironizuję). ↩︎

Klikając w nazwę kategorii możesz sprawdzić inne artykuły, które do niej należą:

6 KOMENTARZE

  1. „Osoby te wybierają niebieską tabletkę, bo czerwoną utożsamiają z „odklejką”.”

    Dlatego trzeba „trzeciej tabletki” – luźno nawiązując do Zizka. ;p

    „W telegraficznym skrócie: wiele osób stało się więźniami wielkich korporacji. Zamiast wspierać oddolne inicjatywy (których przykładem może być choćby mój blog), wolą płynąć z prądem tak jak płyną śmieci..”

    Stara narracja mówi o korporacjach i wolności, organizowaniu ludzkiego czasu i wolności od działania lub do twórczego działania, spontanicznego. Ja bardziej widzę brak organizacji w dołach i algorytmiczną organizacje rzeczywistości w górze. Nacisk na performanse to dla mnie coś doraźnego, w kulcie spontaniczności (Charles Taylor pisał o „kulturze autentyczności”), wyrażenie idei, sprzeciwu uczucia, chęci bycia wspólnego. Performansem można przykuć uwagę, ale warto też mieć jakieś plany pokierowania w jakąś stronę. Tak jak mówienie o banie na fejsbuku może być performensem, tak wykorzystanie tego momentu dziejowego w kierunku przejścia na diskorda wymaga wcześniejszej wiedzy, gdzie napisać, jak napisać, co napisać. Inaczej performens wręcz mógłby cementować pewne skłonności: „nie przyjęło się”, „hehe martwy serwer”. Generalnie artywista łatwo może być upupiony (albo: udostojniony): „wrażliwy człowiek! dostrzega rzeczy!” a w zdaniu niżej: „cóż, diskord sie nie przyjął niestety”. To zjawisko analogiczne do wchłaniania przez kapitalizm aktywizmu, tylko w skali mikro. W tej Hobbesowskiej sytuacji przyjść może Lewiatan-instytucja, która sprawia, że narzekanie na diskord robi się trudniejsze bo narzekając na niego narzeka się niejako na włodarza. xD Ta instytucjonalność nieweluje natrętne podtrzymywanie mitu o „nieprzyjmowaniu się czegoś”, bo teraz narzekając narzekałoby się na admina. Cóż tego, że coś nawet będzie martwe… ale K R Ó L E W S K I E. Publiczna przestrzeń, trzeba szanować. xD

    „jeśli coś robisz, to jednocześnie decydujesz się na nierobienie nieskończonej liczby innych (potencjalnych) rzeczy.”

    A tak myśli przeciętny człowiek: jeśli dostajesz informację o X, psujesz sobie immersje przyszłą i przyszłą przyjemność z X. Jest jedna rzecz, jej jakość, przyjemność lub brak, comfy vibe lub nie-comfy. Cokolwiek może być naginaniem „rzeczy”, niszczeniem jej „agency”. Informując o tym jak dzieło-rzecz będzie w 40 minucie filmu, niszczymy jej agency: powinniśmy nie-dzialać i w pełni się otworzyć na dzieło.

    https://www.jstor.org/stable/10.5325/philrhet.44.4.0382

    To jest wykoślawiony taoizm i wykoślawiona aura-dzieł. Dobrze czytać wielkich autorów i ich koncepcje, badać ich równania, by potem widzieć jak ludzie wytwarzają wykoślawione matematyki, tworzą przedziwną i zamkniętą dla jednostki teorię dzieł sztuki. Praktyka teoretyczna wiedzie ich ku takiej a nie innej teorii, której koślawość można wyjąć na wierzch, o ile zna się rzeczy mniej koślawe, postarane. Zamiast poprawiać ludzi zbyt wcześnie warto posłuchać, a nawet pseudo-maieutycznie pozwalać im zrodzić potworki, myślo-paragrafy 22.

    Tak samo wolność i autonomia jest fajną ideą. W praktyce teoretycznej ludzi jednak jest ideą: „napiszesz cos lekko dluzszego i juz jesteś nie-comfy”. I nie ma dyskusji o stylu, sposobie podania, miejscach (bo w tym momencie okazuje się, że moze byc miejsce na rozne tematy, np. diskord, gdzie ludzie nie wyrywają sobie kawalka przestrzeni w fejsbukowym kwadraciku), jest tylko: doszlusuj i nie wydziwiaj. Ale no sorki: Hobbes się kłania. W warunkach czystej wolności wszyscy mają takie same prawo do tej przestrzeni. Nawet jak rozumiem , czemu ktoś woli zdjęcie kota od dyskusji o trującej żywności, to dopiero wlasnie postawienie na instytucje i forumowo-diskordowe zasady, może wprowadzać pewne wskazówki gdzie, jak i o czym pisać, a nie czysta władza comfy-strumienia. A może bardziej: kwadratową studnie udającą strumień. I do jednej studni łatwo wlać comfyzm, ale i foliaryzm i strach. Tak kończy się stawianie na dorazne rozwiązania.

    Jak to mówił Heraklit z Diskordonu: „Na diskordzie wszystkie chaty są poboczne”.

  2. Dziś dzieła są widziane jak delikatne dzbanki, a nie uważam, żeby spoilerowanie i i n f o r m a c j a tak łatwo je rozsadzały. 😀

    „Kwiat kaktusa” to bardzo fajny film, zdjęcie z Walterem Matthau w rogu od razu mnie wzięło 😀 Ingrid taka chłodna z początku była naprawdę intrygująca; pisarz ze swoim s u m i e n n y m naprawianiem okna mnie rozwalił; sama sceneria, mieszkanie dziewczyny, też ma klimat. Rozmowa o najmu Ingrid na żonę, chyba jeden z ulubieńszych momentów filmu dla mnie.

  3. Co do autonomii i comfy’zmu: działanie oparte może nie w nim, ale zrozumieniu tego ducha epoki, pozwala np. uelastyczniać pewne propozycje: niegdyś tak mocno zapraszałem na seans filmowy, a czasem wręcz stawiałem przed wizją, ze zapraszam na jeden z wielu cotygodniowych. To mogło przytłaczać. A kiedy hobbesowsko dwie jednostki powiedzą sobie: „od 1 grudnia do 7 grudnia obejrzmy taki-a-taki film”, wtedy zaczyna się bardziej szanować tą autonomię i jednostkę (choć kosztem „wspolnoty”; natomiast negocjacje jednostek mogą prowadzić do wspólnego-bycia i zradzania się nowych form wspolnotowości). Stan natury, gdzie wszyscy ludzie nie są „nie zobowiązani do niczego”, zwłaszcza do padania krzyżem przed cotygodniową mszą w Kościele Kanonu (xD), przechodzi w liberalną acz ROZUMNĄ doraźność, a tenże szereg doraźności może wprowadzić n a w y k.

    Ktoś może powiedzieć, że to jakby tworzenie „oddolnego algorytmu”, ale trzeba jakoś działać. Może jak ludzie zaczną sami algorytmizować, zobaczą, że to dziwna droga, że można łatwiej, fideistycznie i zelocko (xD). A nawet jak nie zauważą, to cóż, ich sprawa.

    BTW, są autorzy udowadniający, że Hobbes był początkiem liberalizmu i absolutyzmu, ot co, zapoczątkować pewien ruch myśli nowożytnej. Oczywiście, ja ich nie kojarzę, ale znam ludzi, którzy kojarzą i ufam im. xDD A teraz idę na doraźną cebulę do żabki.

  4. Jeszcze dodam jedno – w tych doraźnych negocjacjo-synchronizacjach obie strony mają upragnioną „sprawczość” lub klimat sprawczości. Pomijam oczywiście temat, że negocjacjo-synchronizacje mogą być podejmowane z innego ducha od „autonomii i sprawczości”, ale na zasadzie pewnej blokady przed niedającym się opanować potokiem rekomendacji, których nie jest się w stanie ogarnąć i można przezwyciężyć atomizację.

    Jedno rozwiązanie – dwa rodzaje duchowości i uzasadnień.

    • O „atomizacji” odbyłem kiedyś niezwykle stymulującą rozmowę z profesorem Wojciechem Bursztą. Bursztę traktuję jako jednego z moich mistrzów (określenie „intelektualny guru” chyba bardziej pasuje, ale zauważyłem, że wiele osób reaguje na to określenie alergicznie, więc używam figury „mistrza”, zwłaszcza że czuję się „uczniem” Burszty, jednym z ostatnich, jeśli nie ostatnim… długa historia).

      W każdym razie o „atomizacji” Burszta pisał m. in. w kontekście tzw. popnacjonalizmów i myślę, że 11 listopada do doskonała okazja do zarekomendowania książki „Kotwice pewności. Wojny kulturowe z popnacjonalizmem w tle” oraz innej, cieńszej i bardziej przystępnej książki „Świat jako więzienie kultury: pomyślenia”, w której skład wchodzą następujące teksty:
      1. Ksenogamia kultury
      2. Metakultury współczesności
      3. Konsumowanie wielokulturowości
      4. Wojny kultur, nacjonalizm i metafory
      5. Kultura — technologia — gadżet
      6. Komunikacja i zasoby kultury
      7. O potrzebie monogamii

      Jeśli któraś z tych książek by Cię interesowała, to służę „pożyczką”. ^_~

  5. […] W artykule o artywizmach, atawizmach i kolektywnej niepamięci, napisałem trochę o strachu. Obserwując siebie podczas manii lub hipomanii coraz częściej dostrzegam, że „odpalając się” popadam w brawurę i usiłuję spychać strach poza pole widzenia. Moje „odpały” bywają spektakularne, bo pod płaszczykiem cyklofrenii nie lękam się niczego. Tytuł tego akapitu zaczerpnąłem od Beara Gryllsa. Obcowanie z jego opowieściami uzmysłowiło mi, że odwaga, do której chcę dążyć, nie powinna zasadzać się na odżegnaniu od strachu. […]

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj