Na początek piosenka, bo podobno muzyka łagodzi obyczaje. Wcześniej były rapsy, był trip-hop, była też neo-nowa fala (neonowa fala). Był dark cabaret zderzony z R&B, dubstepem, flamenco, grimem i soulem oraz neo-burleska z lat dziewięćdziesiątych XX wieku, a więc była też (siłą rozpędu) erotyka, pornografia, a także… licentia poetica (nie powinno się robić i bolda, i italica, ale jak się o tym wie, to można). Były covery i mash-upy. Teraz zaproponuję anty-alternatywę, w której znajdzie się ODKLEJKA:
Odklejka nr 1: Nie powinno się oczekiwać od osób chorych psychicznie, by zachowywały się, jakby byłe zdrowe
SEO-wcy, seo-pisarze, seo-pisarki i SEO samo w sobie… SEO rozjebało niezależny internet, który mieliśmy w drugiej połowie lat 90. i w pierwszej połowie lat zerowych. To nie opinia. To fakt. Wystarczy się rozejrzeć. Nie powinno się oczekiwać od osób chorych psychicznie, by zachowywały się, jakby byłe zdrowe (to opinia, nie fakt… chętnie wejdę w polemikę w sekcji komentarzy, zapraszam z argumentami). Odklejka?
Ponieważ przy okazji inby o poziomach władania językiem Shakespeare’a natrafiłem na „krytykę” książki Olgi Tokarczuk (której twórczość ceniłem zanim to było modne), wtrącę swoje trzy grosze. W szpitalu psychiatrycznym czytałem Prowadź swój pług przez kości umarłych i… książka mi się spodobała, mimo że bardzo ciężko mi się to wtedy czytało (wiecie, w szpitalu na końskie dawki leków można wejść w tydzień i percepcja potrafi się spierdolić). „Problem” z wymagającą literaturą jest taki, że czasami czyta się jedną stronę po kilka razy i ma się wrażenie, że coś jest nie tak. Miałem tak np. przy pierwszym czytaniu tekstów fenomenologicznych (np. Gabriela Marcela) lub zbyt wczesnym (dla mnie) podejściu do prozy Gabriela Márqueza (nie wiedziałem kto jest kim w tej jego cudownej „telenoweli” Sto lat samotności). Tak się niekiedy dzieje. I czasem problem jest w nas, nie w literaturze, czy szerzej — w sztuce. Tokarczuk jest (zwykle, ale nie zawsze) wymagająca. Bywa, że nie ma się dnia na taką literaturę.
„Prowadź swój pług…” jest książką, w której opisy emocji i uczuć oraz ezoteryczne rozkminy osobliwej protagonistki grają pierwsze skrzypce. Fabuła jest „pretekstualna” (o tego rodzaju narracjach pisał np. WOJCIECH BURSZTA). Innymi słowy, można bezproblemowo streścić fabułę tej książki w pięciu zdaniach, bo nie o fabułę tam chodzi, tylko o sposób jej podania. Zgaduję, że taki był zamysł autorki, bo znam ją nie tylko przez pryzmat jej beletrystyki. Czytałem wiele tekstów Olgi Tokarczuk, więc czuję jej vibe.
Po nitce do kłębka, niczym Ariadna, można dojść do takiego miejsca w labiryncie własnej głowy, że potrafimy docenić kunszt jakiegoś dzieła i ocenić dlaczego nam nie leży. Jeśli np. jakieś arcydzieło literatury światowej (np. Komedia Dantego lub wspomniane wyżej Sto lat samotności) nam nie podejdzie, to dobrze, gdy kątem oka będziemy widzieć, że czym innym jest gust, a czym innym aparat poznawczy. Może takie refleksje przychodzą z wiekiem, może rozwijają się wraz z czytelniczym postępem. #NIEWIEM ⬅️ To była puenta. #odklejka 🙃
Przy okazji inby o poziomach władania językiem angielskim zrobiłem piosenkę (z tekstem in English mojego autorstwa, który pierwotnie był wierszem, który napisałem jakiś czas temu będąc w UK). Zapraszam do odsłuchu (lub do zakupu płyty na moim Bandcampie):
Z ironią można przesadzić (więc czasem korzystam z tej możliwości, bo lubię i przesadę, i przypał… grając w CS-a zwykłem mawiać: „na przypale, albo wcale”, pozdrawiam ziomalki i ziomeczków z TStrike), lecz pisząc zupełnie serio: 99% społeczeństwa nie ma kompetencji do określenia swojej znajomości języków (nawet języka ojczystego… chętnie udowodnię Ci, że nie władasz językiem polskim na poziomie C2, a jeśli władasz, to zwrócę Ci honor). Nie ironizuję, choćby translacja odklejki na angielski może nastręczać kłopotów. W ostatnim nagłówku rangi H2 zamieściłem dwa słowa, które korespondują z naszą odklejką, ale jeśli miałbym znaleźć najbardziej adekwatne słowo, to postawiłbym na „derail-ness”, bo tego określenia używają potocznie Brytyjczycy (i to jest określenie z poziomu C1/C2, którego często nie znają nawet osoby, dla których angielski jest językiem ojczystym, tudzież macierzystym – „mother tongue”).
Oto kamikadze przejmuje nad umysłem władzę | reset systemu, ale jakoś sobie radzę | ⬅️ odklejka nr 2
W poprzednim artykule wracałem pamięcią do czasów, w których miałem 12 lat, zatem teraz pociągnę ten ciąg i przejdę do elementu n+1, czyli okresu w którym miałem trzynaście wiosen. Odklejka odklejką, ale żeby korona drzewa mogła sięgnąć nieba, to jego korzenie muszą dotrzeć do piekła. Tak twierdził Carl Gustav Jung.

Wakacje zero zero… robię z tego opowieść trans-medialną, więc pora na kolejną piosenkę:
Odklejka volume 3: ZA ŚCIEŻKĄ – ścieżka – who’s next?
Tekst bywa manifestacją traumy. Bywa też testem. W maju tego roku zrobiono mi testy na większość narkotyków, które można dostać w Polsce (bo deklarowałem 6-7 miesięcy całkowitej abstynencji i lekarz powiedział „sprawdzam”). Zeszłoroczne lato było najsmutniejszym latem w mojej biografii. Zrobiłem wówczas „społeczny eksperyment” (nie ja wymyśliłem to określenie). Eksperyment społeczny, który zrobiłem, nie wyszedł. Kosztował mnie sporo. Jeden ziomeczek mi powiedział, że wcześniej wiodłem życie all inclusive. Nie zgadzam się z nim, bo w 2019 roku wyprano mi mózg w korpo i wówczas zaczęły się dla mnie (ujmując rzecz eufemistycznie) chude lata i odklejka lub (ujmując rzecz wprost) wpadłem w pasmo nieszczęść, ale to temat na odrębną opowieść (może kiedyś).
Kolega z wólki gonciarskiej napisał mi w sierpniu na powitanie, chyba w dobrej wierze: „Mordo, ćpałeś nie postuj…”, a ja już prawie rok w trzeźwieniu (abstynencji od tego, co mi zaszkodziło lub tego, co mogło mi zaszkodzić, bo szczerze wątpię, żeby pojebało mi się w głowie od blantów, no bez przesady, trochę znam już swój organizm… z drugiej strony… jeden rabin powie tak, drugi powie nie, a zdrowy rozsądek podpowiada, że syntetyczne THC w stężeniu 80% może spierdolić optykę… wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną, dawka czyni truciznę… nie wiem, czy olejki, które vapowałem, były syntetyczne… podejrzewam, że nie, bo bardzo podobny produkt można nabyć w polskich aptekach).
I don’t know what’s worth fighting for or why I have to scream | „peel off” no 4 or… „detachment” (I dunno if my English is C1, C2, C3 or C4 like plastic explosive)
Czas na krótką lekcję muzyki… wróć… krótką lekcję francuskiego: déjà vu et crème de la crème. Crème de la crème is an idiom meaning „the best of the best” or „the very best” or „superlative” as well. Wikipedia twierdzi, że „crème de la crème” po polskiemu to „śmietanka”, ale chyba zgodzimy się, że taka interpretacja zakrawa o lingwistyczną odklejkę i że poprawna translacja rzeczonego idiomu na nasz język to „🍒 na 🎂” („wisienka na torcie”). W każdym razie, na koniec zostawiłem to, co najlepsze, czyli dialog lub polemikę z komentarzem do poprzedniego wpisu Zbawiciel czy nauczyciel?
Teza pierwsza:
„zapóźnienie względem tematyki narkotykowej w kraju nad Wisłą i zapewne poszerzonych stanów świadomości oraz lepszych metod ich osiągania (lata 80. + narkotyki i jazda bez trzymanki oraz 90. + Matrix i droga wyzwolenia w sposób intelektualnie-duchowy)”
Bardzo cenię takie wyważone opinie. Zapóźnienie w zakresie wiedzy o substancjach psychoaktywnych w Polsce jest faktem. Nie będę się mądrzył, bo zrobiono (poprzez plotki i obrabianie mi czterech liter za plecami) ze mnie ćpuna i nie jestem (+ nie mam ambicji być) autorytetem. Polecam stosowną literaturę, podcasty (np. Psychodelicje Macieja Lorenca lub Niemyte dusze Andrzeja Silczuka) lub rozmowę z lekarzem, który umie dodawać dwa do dwóch.
Podzielę się swoją opinią: w latach 90. część mojego starszego (o kilka lat) kuzynostwa waliło wiadra, a ja byłem wówczas świeżo upieczonym nastolatkiem, przed alkoholową/nikotynową inicjacją. Wiedza o dragach przekazywana przez niekompetentnych nauczycieli była mizerna (straszono nas, że jak zapalimy skręta, to później będziemy dawać w żyłę i umrzemy w rynsztoku lub zachorujemy na AIDS, taki był klimat). Gdy chodziłem do liceum (w latach zerowych) było już lepiej; niektórzy rówieśnicy i niektóre rówieśniczki waliły kreski fety, by mieć świadectwo z paskiem. W elitarnej szkole, do której chodziłem, była duża presja. Niektóre osoby na wagarach raczyły się tzw. rushem, który kojarzony jest z kulturą rave (inna nazwa tej substancji to poppers). Ja wolałem wtedy etanol. Później, gdy pracowałem w ochronie (i byłem już i po pierwszym joyu, i po pierwszej ścieżce) dowiedziałem się, że osoby pracujące na trzy zmiany, często mają przy sobie tzw. sztukę, na wszelki wypadek. Zgodnie z moją wiedzą większość tych osób nie była i nie jest uzależniona od speeda. Walą od wielkiego dzwonu, raz na kwartał albo rzadziej.
Używanie substancji psychoaktywnych może służyć poszerzaniu stanu świadomości (psychodeliki). Popkultura zachęcała do próbowania w celach poznawczych (np. Alicja w Krainie Czarów lub Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band). Niektóre dragi brane są w celu podbicia instrumentalnej wydolności (stymulanty). W liceum znałem osoby, które waliły ścieżki, żeby pobić jakiś sportowy rekord szkoły lub móc dłużej uczyć się po nocach. Niektóre nastolatki nie miały z tym etycznego problemu, bo taki „doping” można porównać do ściągania na klasówkach. To nie fakty, to opinie. Czy Matrix namieszał młodzieży w bańkach pod tym kątem? Pewnie tak, bo jak ktoś wchodzi w narrację pt. „prawda jest ukryta”, to może pojawić się pokusa wskoczenia do króliczej nory (i odklejka gotowa).
Teza druga:
„polskie dzieciaki wskutek zapóźnienia (bycia w latach 80. zamiast 90.) zaczynają sobie poszerzać świadomość w sposób daleki od filozofii/psychologii/symboliki, no i także uśmierzać ból”
Trochę o tym pisałem przy okazji powrotu do książki Retromania (tutaj). Ciutkę (autokorekta sugeruje „cipkę”) przyspieszę. W tym dyskursie za najistotniejsze uważam powody; powody sięgania po używki (alkohol, napoje energetyczne i papierosy to też narkotyki, tylko legalne, więc słowo niby nie przystaje, ale come on). Zapóźnienie odkryliśmy dopiero w latach zerowych, gdy internet trafił pod strzechy, pod patronatem NEOSTRADY (wcześniej z globalnej pajęczyny korzystali nieliczni, nie było tematu, relatywnie mało osób surfowało po sieci — tak się wówczas mówiło na siedzenie w necie — w czasach, gdy kluczem do wirtualnego świata było dwukrotne wpisanie „ppp” i połączenie się z numerem 0202122, któremu towarzyszyło piszczenie_modemu_56kbps.mp3).
Powody:
1) obniżanie standardów w celu ochrony ego
2) eskapizm (w różnych celach, np. w celu uśmierzenia bólu)
3) autodestrukcja (np. odroczone samobójstwo, samobójstwo „na raty”, odklejka… widzę tu analogię do samookaleczeń itp.)
4) inna ewentualność
Zagadka
Napisałem:
„Gdybym jak Neo stanął przed Morfeuszem oferującym czerwoną lub niebieską tabletkę, to… zjadłbym obydwie.”
Kamil Szkup, październik 2024
Orrin na to:
- gnoza to ucieczka typu wschodniego, uciekasz z ciała/świata/systemu, tylko redpill, droga wyzwolenia, wybawienia
- poza wyzwoleniem/wybawieniem (redpill), także pewnego rodzaju ponowne wejście w świat (bluepill), bycie „w matrixie”, ale i poza nim na raz. Duch święty Panie i Panowie. xD
Zagadka jest tak dobra, że zapraszam do zamieszczania własnych komentarzy pod tym artykułem (WARTO!).
Poniżej zamieszczam bardzo zgrabny wywód, z którym nie zamierzam polemizować:
Odklejka to słowo-worek, które może się tyczyć się treści [zarzut w styli: „Iksiński uważa się za Jezusa” – powyżej rekonstruuje, że tak nie jest 😜 ], ale też formy i sposób komunikacji. Pomóc mogłoby większe:
– zaakcentowanie przejścia od wcieleń archetypów (zbawiciel/wyzwoliciel, nauczyciel) do stanów (wyzwalanie-się, uczenie się), w których znajdują się jednostki/grupy, w której jest pewien duch/idea
– oraz przejścia od liderów (zbawiciele/wyzwoliciele) do społeczności/grup (aspekt „followersów” też moze byc odbierany jako „bycie nawiedzonymi”).
Chciałem odnieść się jeszcze do bardzo frapującej kwestii dotyczącej artywizmów, ale… nie zdążyłem jeszcze przeczytać publikacji Stowarzyszenia Czasu Kultury na ten temat (ponad 200 stron). Kiedy ją przeczytam, to albo dopiszę tu kilka akapitów, albo napiszę o artywizmach odrębny artykuł (raczej druga opcja, bo tutaj zrobiło się już zbyt gęsto, a nie chciałbym potraktować artywizmu po macoszemu). W następnym artykule odniosę się także do myśli dwóch intelektualistów przywołanych przez Orrina: Waltera Benjamina (obecnego we wspomnianej publikacji SCK) oraz Martina Heideggera.
Tyle na dziś, bo piszę to już ponad dwie godziny i nadchodzi ERROR (wybiła 4:04). Dziękuję, że dotrwałaś lub dotrwałeś (lub dotrwałoś) do końca. 🙂 #CDN #TBC #ODKLEJKA #WTF
// Czy Matrix namieszał młodzieży w bańkach pod tym kątem? Pewnie tak, bo jak ktoś wchodzi w narrację pt. „prawda jest ukryta”, to może pojawić się pokusa wskoczenia do króliczej nory (i odklejka gotowa).//
Matrix jakby chciał w trzeciej części łatać pewne zagrożenia odklejkowe i robił z Neo supermana 😀 To tak jakby zmartwychwstanie Jezusa zrobiono 20 lat po jego śmierci, akurat się autorom by przypomniało. xD Ale w koncu najbardziej wpływowa jest część pierwsza i ona jest bardziej gnostyczna niż biblijna. To nie dziwne, że np. redpill jest uzywany w króliczej norze manosferze. Dzisiaj więc nie odkleja się „narkotykami”, ale internetowymi pigułkami, z silnymi postaciami na czele wysp-serwerów.
Jeżeli internet wcześniej był kontynentem królestw-forów (fora ze swoimi modami, adminami, arystokracją, klasą aspirującą), to dziś jest usiany wyspami-serwerami (czasy discorda), c z a s a m i archipelagiem serwerów o podobnej tematyce, gdzie ludzie krążą pomiędzy nimi. No i zamiast Królów są liderzy, guru, atraktory-pragnien, liderzy jako wskazniki pewnych wartosci danej grupy, satelity dla nich. Królestwa-Fora tworzyły za to jakieś wspolne zainteresowanie, grą, anime, jako tym, co przyciągało.
//Po nitce do kłębka, niczym Ariadna, można dojść do takiego miejsca w labiryncie własnej głowy, że potrafimy docenić kunszt jakiegoś dzieła i ocenić dlaczego nam nie leży. Jeśli np. jakieś arcydzieło literatury światowej (np. Komedia Dantego lub wspomniane wyżej Sto lat samotności) nam nie podejdzie, to dobrze, gdy kątem oka będziemy widzieć, że czym innym jest gust, a czym innym aparat poznawczy. //
Są jeszcze takie dziwne rzeczy stany wymykające się gust/aparat-poznawczy jak… wątróbka. xD Ja niby nie lubię wątróbki, ale… sobie ostatnio zrobiłem w mniejszej ilosci i jakoś… doceniam to doświadczenie? 😀 To nie jest lubienie wątróbki (bo wtedy jadłbym jej sporo) ale też nie jest to czysto-poznawcze, bo „w małych ilościach” i zasmakowała, jest to pewna odskocznia, że coś o tak mocnym smaku można ogarnąć, dac cebule, jabłko, jest w mniejszych ilościach.
Smakowanie wymyka się lubieniu i poznawaniu, nawet „doświadczaniu”, bo ono ma takie konotacje, że „ciężkie, nieznane, trudne”, itd. A może jest „inne”. Może nawet ciężko powiedzieć o poznaniu, kiedy nie ma na nie „kategorii”? Jest coś innego, ja tę inność rejestruje, doświadczyłem, ale jakby jeszcze nie „poznałem”. Ani lubię w mocnym sensie, ani też nie oddzielam od siebie dystansem-poznawczym. To coś po prostu j e s t. Może to sposób romantyzowania sobie jadła, kiedy chciało się przyoszczędzić? A cholera wie. xD
Dziś jest wymóg: dla fanów fantasy, dla fanów ciężkich brzmień, dla fanów wsi, dla fanów guzików i koszuli, tak tworzy się „lubiących ludzi” jako nowy byt społeczny. A po co się zastanawiać, co się lubi i co się rozumie? A może se posmakuje? Dej no tom wontrubkem, a za miesiąc świniobicie na bogato, hehe.
S m a k o s z e – słowo z dawnego słownika. Dukaj opowiada jak ludzie pod wpływem naporu tworów z zachodu zaczęli mówić nie o zakochaniu, ale o byciu w relacji, wg. mnie analogicznie miłośnicy stają się „ludzmi z hobby”, a brakuje polskiego synonimu dla hobbystów (i ładniejszego przy okazji bo bez konotacji „czasem po pracy”) – smakosz. Smakoszem wątróbki mógłbym się nazwać, bo smaki są ciekawe, miłośnikiem nie. xD
Pomiędzy lubieniem i poznaniem, może oprocz „smakowania” być „doznanie” i „doznania”, ale tutaj za bardzo losowo i doraznie, znowu doswiadczenie zbyt twardo i odciskająco się na duszy. Jakby wątróbkowe-doświadczenie (xD) nie jest jednym, ani drugim.
Tak czy inaczej – fajnie oceniać dlaczego coś nam nie leży, ale nie przywiązywać się zanadto, bo może się okazać, że za ileś czasu dzieło – lub podobne – stanie się nam „dostępne” z jakiegoś powodu, coś zatrybi. Dzieło wejdzie w pole Otwartego i się odkryło, a raczej jego bycie. 😀 Tak jak smak wątróbki się odkrył: „ona może smakować??”, coś jak gdy długopis od którego nic już nie oczekujemy zaczął pisać. Albo jak w grze, którą myślało się, ze sie nie ogarnia, ale cos tam sie da wyklikać.
//Wikipedia twierdzi, że „crème de la crème” po polskiemu to „śmietanka”//
Faktycznie, od kiedy śmietanka to coś „najlepszego” xD No ma swoje zastosowania, ale no…
Czwarta część namieszała trochę, „anulowała” część interpretacji, zagrała życiorysami (np. psychicznymi problemami Keanu Reevesa, choć gdzieś czytałem, że „odkleił się” bardziej po filmie „Constantine”). Pierwszą część zrobili bracia, czwartą jedna z „sióstr” i to też jest nie bez znaczenia (abstrahuję od narracji rozpoczętej książką „Śmierć autora”), bo… w okresie premiery Matrixa Jean Baudrillard dissował Wachowskich za niezrozumienie jego książki („Symulakry i symulacja”). + nie zapominajmy o serii Animatrix, bo miała niebagatelny wpływ na „lore”. Co do trzeciej części, to jej główne przesłanie było wg mnie takie, że „maszyna” może nauczyć się kochać i… „marketingowo” to nie pykło. Mi to zagrało z różnymi mangami/anime, np. z Chobits. Anyway… masz rację, że większość widzów zatrzymała się na pierwszej części i bywa ona traktowana jako odrębne dzieło, na którego odbiór nie mają wpływu kolejne odsłony (a szkoda, bo wszystkie części mają coś w sobie… wiele osób dało sobie wtłoczyć do głów opinie krytyków, którzy tej serii nie zrozumieli… ciekawskich odsyłam na matrixowego reddita, bo tam jest kopalnia ekscytujących interpretacji).
Nie zapominajmy o IRC/GG/Tlenie/innych_komunikatorach i kulturze tzw. chatów, i o „demoscennie” (dla wtajemniczonych), i o zgrywaniu internetu na 3,5 calowe dyskietki, o początku piractwa DYI (znałem typa, co w czasach mojego liceum miał szybkiego neta i nagrywarkę i zarabiał więcej niż jego rodzice razem wzięci na sprzedaży spiraconych gierek i pornosów, które ściągał via eMule). Fora były oczywiście najbardziej „spektakularne”, pamiętam, że forum mojego liceum tętniło życiem (mój kolega z ławki je założył… i codziennie około 200 osób postowało tam na różne tematy, były sekretne sub-fora, które były niedostępne dla nauczycieli itd. itp.). Takie rozwiązanie było dużo lepsze niż późniejsze grona, nk, czy grupki na fb itd. BTW, zapomniałem napisać o e-folklorze (jak robiłem drugie studia na SWPS, to w ramach antropologii mediów pochłonęło mnie badanie e-folkloru!).
Też nie jestem amatorem wątróbki, ale czasem „zmuszam się” do jedzenia ze względów „zdrowotnych”, staram się jednak zabić oryginalny smak. 😉 Smakowanie/próbowanie jest często zaspakajaniem ciekawości. Rozmawiałem kilka dni temu z zaprzyjaźnionym barmanem, który opowiadał mi jak z ciekawości spróbował kwasa i przeżył najgorsze kilka godzin w swoim życiu. XD
Słowo „hobby” się trochę zdewaluowało, mieliśmy w języku polskim jeszcze określenie „konik”, ale teraz trąci myszką i brzmi jak, nie wiem, „do diaska” czy „niech to dunder świśnie”. Jakimś ekwiwalentem „hobbystów” są „zajawkowicze”, ale to raczej określenie „nienormickie”. W ogóle się pozmieniało, bo to, co było kiedyś „zarezerwowane” dla nerdów, weszło do mainstreamu (choćby filmowe adaptacje komiksów).
Analogia z zatrybieniem po czasie bardzo w punkt. Do niektórych smaków trzeba/można dojrzeć (dzieci czasem nie lubią musztardy itd.). Podobnie jest z popkulturą. Jak byłem gówniarzem, to nie doceniałem np. kunsztu Beatlesów, a czytanie książek wydawało mi się lamerskim zajęciem dla kujonów i przegrywów. Sądzę jednak, że często dajemy innym wmówić sobie, co powinniśmy lubić. Przykładem mogą być szczeniackie „wojenki” gejmingowych 30/40-latków…. o to, czy granie na PC jest taboreciarstwem (zwłaszcza za czasów PS3 i PS4 „poważne” osoby rozmieniały się na drobne dissując PCMUSTARDRACE; twierdzili, że oni sobie wygodnie grają na kanapie, jakby do PC nie można było podłączyć TV i gamepadów). Być może influenceroza i lizanie dup za promki spierdoliły tym typom i typiarom optykę… nie wiem, nigdy tego nie rozumiałem, ale zapamiętałem to, że kilka osób toczyło ślinę i pianę.
Próbując to wszystko sprowadzić do wspólnego mianownika, wydaje mi się, że niedosyt z lat 90. i początku zerowych (zanim weszliśmy do Unii mieliśmy bezrobocie 30% i było, kurwa, ciężko… większości osób było w PL ciężko) był stymulujący, trzeba się było zainteresować tym, co było w zasięgu. Teraz jest taki problem, że wszystkiego jest za dużo, ludzie są przebodźcowani i przejmują się tym, co randomy robią w internecie. Idę się chyba przespacerować, bo czuję, że zaczynam bredzić.
PS. Przypomniałeś mi o filmie „Smakosz” z 2001. xD
[…] tabletkę, bo czerwoną utożsamiają z „odklejką”. W poprzednim artykule (Restart systemu. Znaki katastrofy, spacje ocalenia i słowo-worek: „ODKLEJKA”) napisałem, że ja zjadłbym i czerwoną, i niebieską. Dlaczego? […]