Rekonstruowanie utraconej pamięci idzie mi dziś topornie, ale zawędrowałem w miejsce, które zdążyłem już przysypać grubą warstwą piachu zdarzeń. Demony były ucieszone, bo lubią hauntologię1. Wewnętrzny język bywa dziwny. Nie przystaje do realiów. Może uwierać. Myślami jestem w czasie, gdy mieszkałem we Wrocławiu. Studiowałem tam matematykę i głowiłem się nad różnymi nieskończonościami… Kolejny raz słucham płyty L’Éternité et un jour, którą nagrał zespół Watch the Men Fall. Uruchomiła wspomnienie związane z moją pierwszą relacją romantyczną. Na wysypisku własnej historii znajduję czasem coś, co pewnie zanieczyściło się późniejszymi przeżyciami i przemyśleniami, ale i tak staram się jakoś przyjrzeć temu czemuś. Czemu sobie to robię i brnę w zmierzwione powidoki?
Utwory ze wspomnianego albumu opowiadają między innymi o dekadencji, komunikacyjnych problemach i samotności. Robią to sięgając po fabuły, które wrosły w tkankę kinematografii. Tytuł L’Éternité et un jour jest odwołaniem do filmu Wieczność i jeden dzień, za który Teo Angelopoulos dostał Złotą Palmę w Cannes. W jednej z pierwszych scen tej produkcji mężczyzna spacerujący salonicką promenadą prowadzi wewnętrzny monolog, podczas którego porównuje niepozałatwiane sprawy do brudnopisu i do słów pozostawionych „tu i tam”.
Wyrwy w narracji
Krążek otwiera kompozycja Cinqfoisdeux, która koresponduje z filmem Pięć razy we dwoje, wyreżyserowanym przez François Ozona. Zamysł tego dzieła zasadza się na achronologicznym ukazaniu pięciu sekwencji z życia czterdziestoletniej pary. Gilles i Marion nie wyróżniają się niczym szczególnym, dzięki czemu luki między poszczególnymi segmentami opowieści w pewien sposób zyskują. Zyskują dlatego, że wyrwy w narracji mają chyba stymulować wyobraźnię. Wychodzę z takiego założenia, bo włoskie piosenki miłosne między kolejnymi rozdziałami tworzą ironiczną aurę przesadnej sentymentalności. Skleja się to w całość, która eksponuje niespójność towarzyszącą patrzeniu w przeszłość romantycznej relacji. Bohaterów poznajemy w momencie, gdy prawnik odczytuje im listę rozwodowych postanowień, a żegnamy, kiedy zaczynają czuć do siebie chemię. Joanna Bartmańska na łamach portalu esencja.pl pisze, że reżyser „pozbawia nas wszelkich złudzeń, iluzji i idealistycznych wyobrażeń co do istoty miłości, a na dodatek robi to w niezbyt wyszukany sposób.”2 Mnie François Ozon niczego nie pozbawił, a lekturę niektórych opinii o jego filmie postrzegam jako przednią rozrywkę.
Filmowe referencje fundowane przez formację z francuskojęzycznej Szwajcarii współgrają z satynową atmosferą brzmienia ich materiału. Trip-hopowe rytmy sprzyjają mieszaniu estetyk z różnych kultur i okresów. Utwór Eternity wyróżnia melorecytacja wersów greckiego poety Dionisiosa Solomosa, która została zapożyczona z filmu Wieczność i jeden dzień. Zapośredniczone słowa tworzą impresję dotyczącą gwiazdy drżącej w kropli rosy. We wspomnianym dziele Angelopoulosa sceny dotyczące teraźniejszości pokrywa gęsta mgła i dominują w nich chłodne barwy, a retrospekcje są ciepłe, skąpane w słońcu lub sztucznym świetle. Kolorystyczna chwiejność uwypukla wtargnięcia wspomnień.
W My Name is Vincent wszyty został bioetyczny niepokój filmu Gattaca. Przez prawie trzy dekady zdążył się już pokryć patyną. Andrew Niccol stworzył prospektywne uniwersum, w którym analiza genów posunęła się na tyle daleko, że rodzice mogą wybrać najkorzystniejszy wariant embrionu, a dzieci poczęte naturalnie wyrastają na ludzi trudniących się zadaniami wymagającymi najniższych kwalifikacji lub są bezrobotni i bezdomni. Problematyka tej dystopii lawiruje wokół tendencji permanentnej potrzeby kontroli, przyszłości danych predykcyjnych, zagrożeń związanych z totalitaryzmami i korozji indywidualności. Kiedy główny bohater filmu się urodził, jego genetyczny profil wskazywał na wysokie ryzyko wystąpienia choroby afektywnej dwubiegunowej, zaburzeń neurologicznych, zespołu deficytu uwagi oraz chorób układu krążenia. Zawiązanie akcji tą ponurą prognozą skłania do refleksji nad determinizmem.
Anytime, anywhere
Kolejną opowieścią wkomponowaną w krążek L’Éternité et un jour jest Taksówkarz. Słowa Roberta De Niro, które pojawiają się w piosence Taxi3, uruchamiają pokaz slajdów wewnątrz mojej głowy. Kiedy cierpiący na bezsenność Travis Bickle mówi, że może jeździć kiedykolwiek i gdziekolwiek, to tak naprawdę sugeruje, że chce pracować w nocy i przemierzać niebezpieczne rejony. Martin Scorsese stworzył osobliwe studium przypadku, które prześwietla efekty zespołu stresu pourazowego po wojnie w Wietnamie, ale możemy odczytywać je znacznie szerzej. Manifestacja jego fascynacji kinem noir rzuca cień na całe spektrum społecznych niekompetencji.
Filmowość brzmienia Watch the Men Fall bywa efemeryczna. Dostrzeganie (lub kreowanie) nastroju dzieł bądź co bądź wizualnych w muzyce wymaga synestetycznej wyobraźni. Wśród inspiracji, które posłużyły do nagrania płyty L’Éternité et un jour, zespół wskazał między innymi komedię romantyczną Ty i ja i wszyscy, których znamy (Me and You and Everyone We Know). Krytycy piszą, że to film o poszukiwaniu miłości i trudno nie zgodzić się z tak okrągłą opinią. Interpretacyjny wysiłek nie powinien prowadzić do pisania o tym, że woda jest mokra. Miranda July w swoim debiutanckim długim metrażu uroczo ukazuje tzw. krindż, czyli poczucie rozciągające się między niezręcznością a zażenowaniem, z perspektywy pierwszej połowy lat zerowych. Za warstwami infantylności i przypału można dojrzeć tam ekscytację i nieśmiałość. WTMF wyciągają z tego filmu emocje towarzyszące wątpliwościom i nadają im frenetyczny ton psychodramy.
Szukając klucza dowolnej selekcji przebieramy w strzępach doświadczeń. Choć piosenka A Part of Gerry rezonuje z filmem Gusa Van Santa, to hipnotyzm tych fikcji przenosił mnie do poczucia własnego zagubienia. Gerry jest opowieścią intencjonalnie usytuowaną na antypodach mainstreamu, podczas której beztroska wycieczka dwóch młodych mężczyzn zmienia się w obłąkańczą tułaczkę. W podróży bohaterów odgrywanych przez Caseya Afflecka i Matta Damona jedni dostrzegą grozę, drudzy — groteskę.
Oddalona bliskość
Domknięcie w postaci utworu Petra von K. okazało się w pewien sposób prorocze, bo François Ozon (do jego dzieła WTMF nawiązali w piosence otwierającej płytę) po piętnastu latach od ukazania się albumu L’Éternité et un jour wziął na warsztat Gorzkie łzy Petry von Kant Rainera Wernera Fassbindera i biografię tego reżysera, by stworzyć film Peter von Kant. Historia projektantki mody, w którą ponad pięć dekad temu wcieliła się Margit Carstensen, została stworzona z myślą o teatrze. Petra zauroczona cielesnością Karin stara się zdobyć jej względy komplementami i nęci dziewczynę wizją kariery, którą jest w stanie przyspieszyć. Absurdalnym perypetiom wtóruje niepraktyczny glamour, ekstrawaganckie ciuchy i błyskotki. To dość oczywiste, że po przesadnych deklaracjach miłości nastąpi egzaltacja rozgoryczenia. W większości scen w centrum wydarzeń stoi łóżko, co podkreśla pościelowość układu bohaterek. W pewnym momencie widzimy dwa manekiny, które obejmują się w sugestywnym geście i trzeciego, który to obserwuje.

Eklektyczne zapędy Watch the Men Fall przemawiają do mnie, bo są dyskretne. Słuchając L’Éternité et un jour starałem się spiąć klamrą coś bliskiego z czymś oddalonym i myślę, że prawie mi się to udało. Czy nie staramy się zachowywać tak, jakbyśmy wiedzieli, o co chodzi w naszym życiu? Można zrozumieć je tylko patrząc wstecz, ale warto czuć w przód.
- O hauntologii pisałem przy okazji analizowania płyty Ghosts, którą nagrała Hania Rani: https://szkup.pl/hania-rani-ghosts ↩︎
- https://esensja.pl/film/recenzje/tekst.html?id=2210 [odczyt: 11 kwietnia 2025] ↩︎
- „Life has taken another turn again. The days move on with regularity, over and over. Then suddenly, there is change.” ↩︎